Roseanne Se Chang wraca do Korei po ośmiu latach spędzonych na obczyźnie. Musi zmierzyć się z wieloma przeciwnościami losu jak nienasycone ambicje swojego ojca czy krytykę ze strony najpopularniejszej dziewczyny w szkole. Staje się ona istną sensacj...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
“He just want to protect his little angel.”
– Taehyung, wiesz dobrze że mnie nie powstrzymasz. – odparłam stanowczo, zakładając buty i łapiąc za kluczyki od samochodu.
– Chcę ci zapewnić bezpieczeństwo. Nie jestem w stanie tego zrobić nie będąc przy tobie. – oburzył się, chcąc jechać ze mną. Ja jednak nie chciałam narażać jego, i tak w kółko.
– Zrobisz to zostając w domu, jeśli ten człowiek chce zrobić krzywdę mi to niech nie miesza w to moich bliskich. Nie próbuj za mną jechać, bo pożałujesz. – cmoknęłam go delikatnie w policzek, uśmiechając się pokrzepiająco.
Ten uśmiech był jednak przebraniem, maską którą nakładałam na w pełni przerażoną twarz. Nie chciałam jednak pokazywać strachu, wiedziałam że wtedy napewno nie byłoby mowy o moim wyjściu. Musiałam wyglądać na nieustraszoną i pewną siebie.
– Rosie.. ja martwię się o ciebie. – mruknął, spuszczając wzrok.
Był taki uroczy, gdy się o mnie troszczył.
– Wiem, Tae. Doskonale o tym wiem. Dlatego chcę położyć kres temu szaleństwu zanim ten świr posunie się o krok dalej. To dla naszego dobra, nie martw się jestem już dużą dziewczynką. – roztrzepałam nieco jego bujne włosy, próbując go rozweselić. Na próżno, dlatego że chłopak wciąż pozostawał przy smutnym grymasie niezadowolenia z mojej decyzji.
– Błagam pozwól mi jechać. – wyszeptał błagalnie, przyciągając mnie bliżej siebie. Spojrzałam na jego zmartwiony wyraz twarzy i gardło mi się zacisnęło. Nie było mowy o narażeniu go, nie mogła mu się stać krzywda. Jeśli ktokolwiek miał tutaj ucierpieć to tylko i wyłącznie ja.
– Przepraszam, ale robię to dla twojego dobra. – byłam zaskoczona tym ile razy słyszałam te słowa od innych i jak bardzo ich nienawidziłam. Teraz jednak ich używałam z pełnym przekonaniem ich siły i znaczenia. Ja miałam w tym dobre i szczere intencje w przeciwieństwie do mojego ojca.
– Kocham cię, błagam uważaj na siebie. Mam nadzieję, że wiesz co robisz. – odparł drżącym ze strachu głosem.
– Ja zawsze wiem co robię. – to było kłamstwo, jedna wielka improwizacja.
Chłopak nachylił się nade mną i złożył krótki pocałunek na moim czole, muskając nieco mój policzek dłonią. Spojrzałam na niego ostatni raz i opuściłam dom, wsiadając do samochodu. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i ruszyłam, zapinając po drodze pasy.
***
Wchodząc do firmy zostałam powitana zszokowanymi spojrzeniami pracowników. Zapewne sądzili, że jestem zbyt przestraszona żeby się tu pojawić i że będę się chować do końca życia. Nic bardziej mylnego.