21. Nietentego

44 9 0
                                    


Kristoff potarł zapałkę. W świetle płomienia jego włosy, z których sypało się siano, były bardziej różowe niż złote. Dłonie odrobinę mu się trzęsły. Na kostkach prawej odcisnęły się ślady zębów, głębokie i krwawe. Anna znów pomyślała o Nim i odruchowo dotknęła własnej.

— Spałeś w stajni? Tak tylko pytam, bo... ja... Nie byłeś na śniadaniu?

Ona była – cóż, to znaczy n i e była, ale po drodze do stajni zajrzała na chwilę do kuchni, bo pomyślała, że inaczej Olinie zrobi się przykro.

Świeże kanelboller i kanelsnurrer* parzyły ją w udo przez materiał spódnicy. Gdyby Olaf też jechał, mogliby pograć sobie nimi po drodze w kółko i krzyżyk. Ale pewnie nie pojedzie, bo był jeszcze gorszy w trzymaniu języka za zębami niż Anna. Metaforycznie. (Czy on miał w ogóle język?)

Faen — warknął Kristoff, może dlatego, że nie udało mu się zapalić papierosa, a może po prostu to była jego odpowiedź. Zapałka zgasła, sięgnął po kolejną. — Jesteś na mnie zła? — zapytał po chwili przez zęby.

Kiedy weszła w krąg światła, zobaczyła jego oczy, lśniące i pełne rezerwy, i poczuła się nieswojo, jak za pierwszym razem, kiedy go zobaczyła – bardziej ośnieżoną górę niż człowieka.

Chrapy Svena poruszyły się, kiedy go minęła, ale się nie obudził.

— Nie! — zaprzeczyła szybko, nerwowo zakładając nieistniejące pasmo włosów za ucho. Dopiero co skończyła pleść warkocze. Możliwe, żeby już zaczęły się rozplatać? — Pewnie, że nie, przecież możesz robić, co chcesz... To znaczy w łóżku pewnie byłoby ci wygodniej, no i teraz dostałbyś coś ciepłego do picia – ale nie, że ci wyrzucam! Właściwie to nawet łatwiej było mi cię tutaj znaleźć. Będę ci przeszkadzać? Bo jakby co to wzięłam sobie książkę – no, w sumie to kilka – i mogę sobie po prostu gdzieś cichutko usiąść i się do ciebie nie odzywać, ale po prostu nie chcę... wolałabym już nie wracać do pokoju.

W sypialni, jak zresztą w całym zamku, ścigały ją demony.

— Nie przeszkadzasz mi. — Kristoff poruszył się tak, jak ona się czuła – w sztywny i obolały sposób. Zgarnął coś, co leżało na ławie wozu i poklepał drewno. Anna ułożyła swoją torbę na wolnym miejscu i na wszelki wypadek milczała. — Co, poważnie? Nie będziesz się odzywać?

— No... nie wiem. Mogę. Znaczy, mogę nie – to jest, mogę się nie odzywać. Chcesz, żebym się nie odzywała?

Pokręcił głową.

— I tak nie wytrzymasz — mruknął z przekąsem. Był w opłakanym stanie, ale Anna wiedziała, że i tak tego nie przyzna. Podszedł do niej, żeby pomóc jej wdrapać się na wóz; jego dłonie powędrowały do jej talii.

Przez chwilę stał tak blisko, że gdyby zbyt gwałtownie odetchnęła, jej pierś otarłaby się pewnie o jego brzuch, i chociaż dzieliły ich grube warstwy materiału, skóra i wełna, Anna miała wrażenie, że pod jej skórą rosną płomienie.

Pomyślała o tym, jak za każdym razem czuła się z powodu jego dotyku, i że wszystkie te rzeczy tak niesamowicie przypominają coś, co mogłoby być miłością – tylko co ona wiedziała?

Odsunął się w końcu, a ona się zachwiała.

Pod jej stopą załkała lutnia. Kristoff nie miał powodu, żeby ją ze sobą zabierać, co mogło oznaczać tylko jedno: w ogóle nie wyciągnął jej z wozu.

Anna dotknęła grubego koca leżącego na ławie obok niej. Jej dłonie ześlizgnęły się po tępej stronie piły do lodu, przesunęły wzdłuż szorstkiej faktury liny, grubej jak jej nadgarstek, musnęły zimny metal strzelby i zatrzymały w futrze kołnierza beaski na wpół wepchniętej do pustego wiklinowego koszyka.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz