37. Taniec elfów

31 6 0
                                    


Chwilę później Hans stał w otwartych drzwiach, mrugając przed jasnym światłem. Powietrze było dziwnie przejrzyste; zapach jesieni stawał się coraz bardziej duszący.

Myślał o odejściu. Ciało jeszcze się nie zaleczyło, ale nie mógł dopuścić do tego, żeby siniaki zniknęły z jego twarzy szybciej niż on z tego miejsca – już czas. Musiał odejść.

Dni stawały się coraz krótsze w miarę jak październik głębiej zapuszczał korzenie, a kiedy przyjdzie śnieg, Hans utknie w tej niewielkiej chatce z dachem z torfu, kilkoma izbami, bez książek i wszystkiego, za czym tęsknił, przynajmniej do wiosny. Nie miał pojęcia, ile miesięcy może trwać zima na arendellskiej prowincji.

Musiał odejść. Dla dobra Hellandów w równym stopniu, co dla własnego. Gdyby ktoś go teraz znalazł...

P o t r z e b o w a ł odejść.

Później spojrzał w ślad za Kruszyną, jak rozgląda się przed wejściem do domu, słońce i miód, i myśli zaczęły mu się plątać.

◊ ◊ ◊ ◊


Krwistoczerwone wnętrze pieca wyglądało jak rozdziawione usta. Kruszyna powiedziała coś o ogniu – że poza nią i kotem często stanowi jedyną żywą istotę w tym domu. Że nawet trzy izby i kuchnia to czasami zbyt wiele.

Hans znał samotność z każdego z zamków królewskich, jednego większego od drugiego. Zawsze wydawało mu się, że z dala od oceanów spojrzeń chłodniejszych niż magia królowej Elsy przestanie ją czuć, ale na ultima thule* Nasturii obawa przed tym samym bolesnym, zimnym wyobcowaniem, które groziło, że go pochłonie, nie pozwalała mu zatrzasnąć drzwi nawet przed wieśniaczkami i wiedźmami.

— Nie myślałaś, żeby... — odejść — wyjechać?

Ogień był jasny, a oni przy nim siedzieli, każde z igłą w ręce. Dłonie Kruszyny, chociaż wcale nie delikatne, były poznaczone jakimś niedoświadczeniem. Im dłużej Hans się jej przyglądał, tym bardziej był przekonany, że z szyciem radzi sobie podobnie dobrze, co z gotowaniem: ledwie wystarczająco.

— Jak Geir — ni to zapytała, ni to stwierdziła. Na jej twarzy migotał odblask ognia. — Pewnie, że myślałam. Kocham góry, ale gdybym mogła, wybrałabym morze. Tylko że zawsze było coś, co mnie tutaj trzymało.

Przez chwilę patrzyła przed siebie, z wzrokiem zawieszonym gdzieś na graniach, których kontury majaczyły za oknem. Były zimne, posępne i niegościnne – i zadziwiająco piękne w blasku jesiennego słońca.

— Zawsze mi tego brakowało — wyznał Hans.

— Korzeni? — Nie zaprzeczył. — Wiesz, to nie takie proste. Z jednej strony dają ci oparcie, ale z drugiej strony trzymają cię w miejscu. Nie pójdziesz do przodu, choćbyś chciał.

— A ty byś chciała?

Liczył, że przytaknie.

Liczył, że zaprzeczy.

Nie miał pojęcia, jakiej odpowiedzi od niej oczekuje.

Usta Kruszyny wygięły się w uśmiechu, ale dystans temperował wesołość.

— To dobre życie, Loki.

Była ładna – naprawdę ładna – ale Hans nie pozwalał sobie tego zauważyć, zajęty wydłubywaniem drzazg z palców. Dotyk metalu na skórze był znajomy, więc pozwolił swoim myślom błądzić. Jego oczy wkrótce zrobiły to samo.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz