14. Szukając prawdy

29 8 0
                                    


— No, to... to mój pokój... — powtórzyła Anna, bo Kristoff się nie odzywał. Martwa waga jego dłoni ciążyła jej w ręce. Nie usłyszał jej?

Zatrzymał się w drzwiach, co tylko przypomniało Annie o tym, jaki jest wysoki. Nawias jego ramion ciągnął się przez całą szerokość jednego z ich skrzydeł.

Na tle białego drewna koszula w kolorze kości słoniowej wyglądała, jakby też kiedyś musiała być biała. Anna spojrzała na zagniecenia na materiale. Niektóre były tak głębokie, że wyglądały jak szczeliny w lodzie. Nie miał nikogo, kto mógłby wyprasować mu ubrania?

Ona też przez chwilę stała nieruchomo, napawając się dotykiem jego dłoni. Bała się, że jeden niezręczny ruch może przerwać tę spontanicznie powstałą bliskość.

Bo poza miną Kristoffa, która jasno mówiła jej, że w najmniejszym stopniu nie odpowiada mu rola kochanka z romansów (nie to nie, nikt mu przecież nie kazał uciekać oknem po sznurze z prześcieradeł, to byłoby głupie, a poza tym okna w jej pokoju nie dało się otworzyć), to – to było prawie jak na schadzkach w powieściach.

Tylko zdecydowanie musiała pozbyć się leżącej na łóżku lalki, której pomarańczowe włóczkowe włosy wystawały zza poduszki. Kristoff jeszcze sobie pomyśli, że wciąż nie wyrosła z dziecinnych zabaw (całe szczęście, że domek stał już na strychu). Oby nie zwrócił uwagi na kominek. I jeszcze ta głupia pończocha. Pończochy nie mogły sobie tak po prostu leżeć na dywanie...

— Śmieszne, nigdy nie miałam w pokoju chłopaka — paplała Anna, rozglądając się wokół siebie, jednocześnie próbując uniknąć jego spojrzenia, żeby przypadkiem nie zobaczyć w nim żadnych wątpliwości.

— Nie jestem c h ł o p a k i e m — burknął Kristoff, a lewy kącik jego ust drgnął, jakby przeszyty nagłym skurczem.

Cóż, musiała przyznać mu rację. Sander ze stajni był chłopakiem. Kola, ten młody strażnik z najsłodszymi oczami, jakie w życiu widziała i miękkim akcentem, też był chłopakiem – cóż, a przynajmniej był nim wtedy, kiedy pappa go wyrzucił, bo dowiedział się, że Anna prosiła go, żeby nauczył ją, jak się pali papierosy (nie nauczył. Ludzie obiecywali jej mnóstwo rzeczy najprawdopodobniej tylko po to, żeby dała im spokój. Elsa powiedziała, że wyjaśni jej, jak gra się w szachy, ale jak dotąd była wciąż zbyt zajęta, a lord Peterssen jakoś do tej pory nie odrobił za nią ani jednego zadania z geometrii).

A Kristoff był mężczyzną, co zdecydowanie wszystko komplikowało, bo, pomijając oczywisty fakt, że zapraszanie m ę ż c z y z n y do swojej sypialni było w s z y s t k o, tylko nie w ł a ś c i w e , to jeszcze uderzyła ją nagła, równie niechciana co niepokojąca myśl, że jej siostra jeszcze nie odwiedziła jej pokoju. Nie od czasu, kiedy się wyprowadziła i stał się on tylko i wyłącznie Anny.

— Czyś ty kompletnie zwariowała?! — syknął teraz Kristoff i chociaż wcale nie krzyczał, to Anna poczuła się d o k ł a d n i e tak, jakby na nią nakrzyczał. Kiedy cofnął dłoń, miała wrażenie, że odeszła od ciepła kominka w zimową noc.

— Przecież ci mówiłam!

Co on sobie niby wyobrażał, kiedy powiedziała, że zabrała kawałek Sekretnego Pokoju ze sobą?

Znaczy, pewnie, mogliby pójść do biblioteki – gdyby tylko w bibliotece istniały jakieś inne sekretne pokoje, w których można byłoby się schować, takie, do których jeszcze nikt nie zabronił jej się zbliżać i po których nikt by się wciąż nie kręcił.

— Anna, ja... nie mogę tutaj być, to... — Widziała, jak jego grdyka nerwowo porusza się pod na wpół rozpiętym guzikiem koszuli. Jak się nad tym zastanowić, dziwnie było widzieć go w zwykłym ubraniu – nie w stroju wydobywcy lodu. — Cholera, to jest t w ó j p o k ó j .

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz