Prolog

156 11 0
                                    


1839


Książę Agnarr miał czternaście lat.

Jego królestwo – dwa razy tyle.

A Zaklęta Puszcza... tego nie umiał sobie nawet wyobrazić.

— Wyprostuj się, Agnarr — upomniał go ojciec, na krok przed wejściem do nowego świata. — Pamiętaj, że reprezentujesz Arendelle.

Trzydzieści sześć lat historii, która teraz miała tworzyć się dalej na jego oczach. Nawet Ariannie ojciec nie pozwolił przyjść, chociaż była starsza.

Pozdzierany materiał rękawic połaskotał go w gardło, gdy ojciec przesunął nimi pod jego brodą. Wojskowa pieszczota.

Agnarr natychmiast zadarł głowę do góry, chociaż linia jego kręgosłupa już wcześniej była napięta jak struny fideli, ale nie umiał powstrzymać uśmiechu rozrywającego mu twarz na pół.

Zieleń, która na nich czekała, w niczym nie przypominała zaczynającej dopiero co kiełkować trawy w przyzamkowych ogrodach, samych jeszcze nie całkiem rozwiniętych. Nie przypominała nawet smolistej zieleni arendellskich mundurów.

Nic nie przyciągało go do siebie tak bardzo, może poza starymi portretami matki, tych, na których mówili mu, że ma jego oczy...

— I słuchaj Mattiasa.

Po tych słowach ojciec ruszył, a za nim kapitan Falk. Agnarr został na pierwszej linii, patrząc jak cień ogromnej sylwetki króla rozciąga się pod jego stopami.

Starał się nie okazywać rozczarowania faktem, że nie będzie brał udziału w rozmowach z wodzem Nordhuldry. Myślał, że teraz ma być dyplomatą, nie chłopcem – a został żołnierzem, karnym i posłusznym.

— Robisz się coraz wyższy — zauważył młody porucznik, który miał go pilnować. Jego zęby zalśniły w bladym słońcu, kiedy się do niego uśmiechnął. — Przestań już, co?

Agnarr chciałby, żeby to, co mówi, było prawdą. Chciałby być kiedyś taki jak ojciec – wysoki, potężny i odważny – ale póki co nawet Arianna miała więcej wzrostu od niego. Mattiasowi też sięgał ledwo do ramienia, grubszego niż oba jego własne.

— Żartuję. — Głos porucznika rozlał mu się w uszach łagodnie jak czekolada. Skórę też miał w jej kolorze – i w kolorze przygód, o jakich marzył Agnarr. — Chodźmy.

Cóż. Wcale nie był takim najgorszym opiekunem.

A największa przygoda być może wcale nie czekała na niego na zamorskich wyspach. W końcu jego ulubiony bohater był tutaj.

Agnarr wziął głęboki oddech i ruszył w nieznane.


◊ ◊ ◊ ◊


Iinná wciąż czuła, jak futro łaskocze ją w nos, chociaż już dawno puściła Ailo.

Cóż, zdecydowanie wolała łaskotanie reniferowego futra w nosie niż jorbot*, którą kazała jej włożyć matka, na głowie.

Poza tym w kieszeni czuła też ciepło tajemnicy. Stara legenda gładziła jej żebra pod materiałem gákti**, obiecując, że być może dziś w końcu coś się wydarzy. Myślała, żeby dojść aż do Czterech Sieidi*** i sprawdzić, czy symbole z chusty to ich idealne kopie, jak zawsze sobie wyobrażała. Pójść dalej, iść i iść, aż drzewa zmienią się w domy.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz