28. Pocałowana przez trolla

26 7 0
                                    


— Robi się zimno.

Im dalej na północ, tym krócej trwało ciepło; rośliny zawsze musiały się spieszyć. Ale tutaj, w otoczeniu dymiących sporadycznie gejzerów, nie było ani śladu jesieni. Dolina Żywej Skały, wiecznie uwięziona w środku lata, trwała teraz w ciszy i mroku.

Kristoffowi nigdy właściwie nie podobała się ta nazwa. Trolle i skały były zupełnie inne.

Rozpiął kurtkę i spojrzał na ich zastygłe w bezruchu sylwetki – mimo że w tej chwili nie różniły się zbytnio od mchów i porostów na otaczających ich drzewach i kamieniach, nie były n i m i – a później na siedzącą obok niego księżniczkę, której twarz znajdowała się blisko.

— Cóż, jesteśmy na Helvegen. Odtąd będzie już tylko zimniej. — Im dalej od skulonego na południowym wybrzeżu Arendal, im bliżej listopada, im później. Ale on wcale tego nie czuł. Czuł tylko, że zaczyna się pocić.

Trolle.

Księżniczka.

Kurwa.

Pomyślał o swoim życiu. Zawsze chciał tylko, żeby było proste, nieskomplikowane. Pełne kieratu zim zajętych wycinaniem lodu z jeziora i lat spędzonych na dorywczych zajęciach i nadziei, żeby do kolejnego sezonu dało się uciągnąć z ostatniej pensji.

Żadnych magicznych królowych, zmiennokształtnych stworów i zbyt wielu myśli.

To byłoby dobre życie.

Podniósł dłoń, chłodną w miejscu, w którym trzymała ją Anna, i przeciągnął nią po twarzy.

— Chyba rozprzęgnę Svena — rzucił pospiesznie.

— Dobrze — zgodziła się. Tak blisko.

— Dobrze — powtórzył jak echo.

Kiedy dotarł do wozu – całe kilka stóp dalej – był wyczerpany, jakby właśnie przedarł się przez guobla*, a nie zdeptał jedynie parę kępek mchu. Która mogła być godzina?

Kilka ostatnich dni – ciągła, niespokojna gonitwa – zaczęło właśnie odciskać na nim swoje piętno. Czasem miał wrażenie, że drżąca od energii dolina wysysa ją z tych, którzy ją odwiedzają. Nawet wznoszący się nad nimi księżyc wyglądał na blady i zmęczony.

To miejsce, kobierzec z granatu i zieleni, było równie niebezpieczne, co piękne, trujące czerwone muchomory.

Sven zastrzygł niespokojnie uszami, kiedy Kristoff sięgnął, żeby rozpiąć popręg.

— No już, lávvi** — odezwał się, żałując, że nie zna więcej słów w języku, który zdawał się najbardziej go uspokajać. Mógłby co najwyżej wyrecytować mu wszystkie imiona śniegu.

Chrapy renifera drżały, kiedy Kristoff przesuwał wzdłuż nich wskazującym palcem. Czuł niespokojny galop jego serca; Sven prawie nadepnął mu na stopę, próbując wcisnąć łeb pod pachę.

Delikatnie, ale stanowczo go odepchnął, a drugą ręką bez przekonania poklepał się po pustych kieszeniach.

— Cóż — mruknął. Uszy Svena obijały mu się o wnętrze dłoni jak skrzydła motyli, kiedy sięgnął, żeby go za nimi podrapać. — Chyba będziesz musiał poczekać na brązowy cukier, aż zobaczysz się z Ninni. Myślisz...

Urwał, kiedy poczuł narastające w okolicach mostka ciepło. Wsunął rękę za kołnierz koszuli i wyciągnął rzemyk z bryłką kwarcu. Zwykle wyglądał jak zwyczajny kryształ górski, ale teraz, w Dolinie Żywej Skały, płonął jak małe słońce.

Upuścił rzemyk z powrotem za kołnierz, kiedy kątem oka dostrzegł jakiś gwałtowny ruch.

Nagle Anna krzyknęła. Coś w jej głosie przepełniło go grozą.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz