52. Na kruchym lodzie

18 5 0
                                    


Lodowe Pola rozciągały się przed nim ciche i lśniące. Nieruchoma, zamrożona tafla wyglądała jak odłamki szkła rozrzucone między surowymi, porośniętymi sosnami szczytami.

Pobyt w górach miał w sobie coś kojącego, praca przynosiła spokój. Coś w kąsającym zimnie, palących mięśniach i odosobnieniu sprawiało, że Kristoff czuł się pełen nieskończonych możliwości. Wszystko inne można było odepchnąć na bok, zostawał tylko wysiłek, jasny umysł, piła przecinająca swoją ścieżkę przez lód.

Zatrzymał Svena, wciągnął do płuc zapach mrozu tak głęboko, że aż ścierpły mu zęby, i pomyślał, że jeśli przyjdzie śnieg, wcale nie będzie musiał się już martwić powrotem, bo zima uwięzi ich w górach na dobre i złe.

Ktoś pomachał do niego ze środka jeziora. Kristoff uniósł dłoń w odpowiedzi, ale nie rozpoznał twarzy, bo wstające słońce tańczyło na dłutach i chwytakach. Brązowiło zmarszczki, blizny, bruzdy i rozmywało twarze. Szczyty gór lśniły w nim jak srebro.

— Cosik wceśnie chytas robić — powitał go Harald, kiedy się zatoczył i prawie się z nim zderzył, uwieszony na ramieniu Kristera-czy-tam-Kristena, również wyraźnie wczorajszego.

— A wy cosik nieskoro kończycie — zauważył Kristoff, zawiązując ocieplacz pod szyją i starając się oddychać zapachem drobinek čilvi* topiących się na wełnie. — Jebie od was jak z gorzelni.

Zapach przetrawionego alkoholu zawsze kojarzył mu się przede wszystkim z ojcem, tym awanturnym i głośnym. Życie wymykało mu się z rąk, a matka zawsze była nieobecna, jeszcze zanim naprawdę odeszła, więc pił coraz więcej, żeby sobie jakoś radzić.

— Ano — przytaknął Karel — kapke sie popiło.

Kristoff się na to uśmiechnął, chociaż wcale nie zamierzał się uśmiechać.

Mężczyźni wymienili spojrzenia (szturchnięcie-szturchnięcie, mrug-mrug) i równie zgodnie stwierdzili, że tym razem łatwiej będzie zebrać w górach trzeźwość umysłu niż cokolwiek innego.

Zignorował to, ale jeszcze zanim wyciął pierwszy blok, przepocił beaskę po same gacie i zrozumiał, co mieli na myśli. Cioteczka Astrid niepotrzebnie robiła pranie.


◊ ◊ ◊ ◊


W powietrzu wyczuwało się zmianę, tak samo jak w wodzie głęboko pod lodem i w wilgotnym wietrze. Szron osiadał na wargach i mroził zęby, jeśli oddychało się z otwartymi ustami.

Nocą lód się skurczył, w porannym słońcu na powrót rozszerzył, a na tafli pojawiały się szczeliny, w których utykały dłuta i z których ześlizgiwały się piły. Pęknięcia rozbiegały się na wszystkie strony, aż cała lodowa skorupa drżała, a jej wibracje wywoływały głęboki ton, po którym następował ciężki huk.

Tym razem nie było już przed kim się popisywać, nikt oprócz lodu nie śpiewał, a ten wciąż był twardy, jeszcze mocniejszy niż poprzednio – gruby na wysokość człowieka. Powierzchnia bieggagaikkohat** lśniła w miejscach, gdzie wiatr i pługi rozgarnęły śnieg.

Praca szła opornie i powoli, równie dobrze mogliby próbować przewiercić się do wnętrza góry, wydawało się, że mimo wysiłku nie robią żadnych postępów, ale magia zmieniła skava w biemardit*** i Kristoff czuł się sobą, kolejnym ze stojących w rzędzie mężczyzn, wytłumionych mrozem, i może to nie było wiele, ale tylko tego potrzebował.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz