59. Gambit

16 4 0
                                    


— Jutro, o świcie — odpowiedział Axel na ostatnie „kiedy" Hansa (kiedy może najwcześniej spodziewać się wizyty lekarskiej), po tym jak zignorował wszystkie poprzednie, a on mimowolnie pomyślał o wierszu Hugo*, którego i tak nie było sensu cytować, bo przyrodni brat nigdy nie rozumiał podobnych odniesień.

Westchnął.

Ostatni raz o poezji rozmawiał z księżniczką Anną w trakcie balu koronacyjnego. Powiedział wtedy, że też lubi wiersze Hugo, co było oczywistym kłamstwem – wolał powieści, ewentualnie Baudelaire'a – ale przywykł już do tego, że jego życie składa się z kłamstw.

— A do tego czasu to najlepiej by było, żebyś stąd zniknął — poradził mu Axel. — Może Jamie ci pokaże, gdzie się możesz zatrzymać.

— Nie, dzię...

Axel wzruszył ramionami, przyłożył dłonie do ust i przechylił się nad relingiem.

— E, JAMIE! — ryknął, a Hans w idiotycznym odruchu zrobił krok do przodu. Wcale nie zamierzał go łapać, wolałby raczej popchnąć. — Będziesz tak dobry i pobawisz się chwilę w niańkę?

Ominął wzrokiem osiłka na dolnym pokładzie, zerknął na skały w dole, tak blisko, że prawie ocierały się o rufę.

Mrugnął i nagle przed oczami stanęła mu roztrzaskana czaszka i mózg zlewający się kolorem z otoczakami – czy to w ogóle byłaby jego wina, gdyby nie zareagował? Nie musiałby nic robić, gdyby Axel zgodnie z jego przewidywaniami nagle runął za burtę, bierność też była bronią...

Zamrugał rzęsiście, żeby pozbyć się tego obrazu.

Jego dłoń drżała jak w febrze, kiedy uniósł ją do twarzy. Musnął palcami resztkę zakrzepłej krwi pod nosem, prawie poczuł jej smak – i sam musiał się pochylić, kiedy targnęły nim suche torsje.

Świadomość, że byłby zdolny zabić – a byłby, bez- i pośrednio, sprawdził przecież – nim wstrząsnęła.

— Kurwa, przecież aż tak nie buja — zagderał Axel i się wyprostował. Włosy fruwały wokół jego głowy jak jaskółki przed deszczem. — Jak następnym razem będzie ci się chciało rzygać, połóż się tak, żeby nie widzieć horyzontu, co? No — odpowiedział sam sobie, bo Hans nie był w stanie tego zrobić.

Klepnął go w plecy tak mocno, że prawie wypluł język, wzruszył ramionami i ruszył w kierunku, w którym zniknął kapitan.

Kapitan przystanął na mostku w otoczeniu kilku marynarzy – wszyscy wyprostowani i czujni. Z kącika ust sterczała mu fajka, a za jego plecami, widoczna przez szybę, kołysała się lampa, na szczęście jeszcze niezapalona. Hans musiał zacisnąć powieki. Dookoła panował spokój, szum wiatru przechodził w chlupot fal i zamiast szarpać połami ubrań, wywracał żołądkiem.


◊ ◊ ◊ ◊


— Co takiego jest w żeglowaniu?

Pytanie pozostawiło na języku kwaśny posmak wymiocin.

— Wolność — odpowiedział w zamyśleniu Jim.

— A może ucieczka — mruknął Hans, ocierając kącik ust mankietem rękawa.

Mdłości wreszcie ustąpiły, podobnie jak deszcz.

Teraz sporadycznie rozstawione domy lśniły w niskim już słońcu, a kiedy nowy statek trzema sygnałami oznajmił wejście do portu, Hans podążył wzrokiem za dymem unoszącym się z kominów, żeby się rozproszyć i po raz pierwszy zwrócił uwagę na zmurszały posąg kobiety na nabrzeżu.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz