42. Za zamkniętymi drzwiami

41 7 3
                                    


Kiedy Anna zatrzasnęła za sobą drzwi stajni i oparła się o nie plecami, żeby złapać oddech, pojedyncze chryzantemy z wianka różowo-pomarańczowo-złotą wstęgą spłynęły jej do stóp.

— Co za czort cię goni?

Sven zaryczał cicho na jej widok. Kristoff poklepał bok renifera, a Anna patrzyła, jak nastroszona sierść wygładza się pod jego dłonią.

— Co? Nie, ja – żaden, tylko... — Oblała się wstydliwym rumieńcem. Od lipca chłód wpełzał pod skórę, przenikał do szpiku kości, wdzierał się w każdą myśl i każdy sen – a w tej chwili było jej po prostu gorąco.

Przy śniadaniu Fraülein Hahn posłała jej tylko jedno długie, uważne spojrzenie – i wyjątkowo wyglądała odrobinę mniej jak zdegustowany nietoperz niż zwykle – usatysfakcjonowana, być może, że Jej Królewska Wysokość zdecydowała się włożyć moralnie i finansowo skromny strój.

Nie musiała wiedzieć o mniej niż skromnych rzeczach, które Anna robiła w tych ubraniach, kiedy lato powoli gasło.

To był świadomy wybór – spódnica w kolorze krwi i pasji i bluzka z niebarwionego lnu. Anna miała je na sobie w urodziny Kristoffa i liczyła na to, że on też będzie o tym pamiętał, nawet jeśli październikowe popołudnie wymagało od niej włożenia swetra, kilku dodatkowych halek i grubszych pończoch i pantalonów.

Nie, żeby akurat te ostatnie miał oglądać, rzecz jasna.

Ale nie spodziewała się, że wpadnie na niego akurat teraz.

Spodziewała się go z samego rana, jeszcze przed lekcjami, kiedy jej włosy wciąż były gładko zaczesane, albo w porze lunchu, kiedy mimo wszystko nadal prezentowała się całkiem schludnie – zdecydowanie nie po podwieczorku, kiedy z nudów postanowiła nauczyć Olafa pleść wianki i, zagadnięta przez niego, sprawdziła, jakie znaczenie w języku kwiatów mają chryzantemy (kondolencje), których nazrywali całe rabatki, co wytrąciło ją z równowagi na tyle, że nie potrafiła zdecydować, czy przez resztę popołudnia woli jeździć konno, czy czytać, więc po prostu wślizgnęła się do stajni razem z książką.

— Eee...

Próbowała się skupić, najpierw na ruchu dłoni Kristoffa, potem na cichym szmerze jego głosu, kiedy wyszeptał coś do ucha renifera, ale w chwili, gdy pociągnął go za popręg, zastąpiła mu drogę.

— Wiesz, może lepiej na razie tam nie wchodź.

Kristoff uniósł brwi.

— Bo?

— Booo... chciałam pójść do Kjekka i trochę poczytać — mocniej przycisnęła książkę do piersi, jak tarczę, aż poczuła, jak fiszbiny gorsetu drapią okładkę przez materiał — ale natknęłam się na Sandera i Ingrid, którzy...

— Którzy co?

— No wiesz.

— Nie wiem!

— No, się... między innymi całowali, i...

— I co?

— No i n o w i e s z . . .

O chwilę zbyt późno zorientowała się, że Kristoff sobie z niej drwi.

— Nie śmiej się ze mnie! — obruszyła się. — Kristoffer!

— Na nich też tak nakrzyczałaś?

Anna uderzyła go w drżące od tłumionego śmiechu ramię Małymi kobietkami.

— Wciąż jestem na ciebie trochę zła — oznajmiła, paznokciem skubiąc róg okładki. Zagiął się. — Czemu przyjechałeś dopiero teraz?

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz