82. Powrót do domu

16 3 0
                                    


Hans uniósł twarz w stronę wieży zegarowej, poczuł płatki śniegu na powiekach i zmrużył oczy. Wskazówki przesunęły się w stronę siedemnastej. Nad linią wzgórz rumieniło się niebo.

Od czasu, kiedy opuścił biuro telegraficzne i dwukrotnie obszedł Kongeligplass, minęły dwie godziny – o pół więcej niż od zakończenia rozprawy.

Ojciec uparcie milczał, ale chociaż równowartością nadanego telegramu Hans mógłby prawdopodobnie opłacić sobie podróż do Agdair pierwszą klasą, to zadał w nim tylko jedno pytanie: czy ma wrócić.

Czy może.

Żadnych niedomówień, okrągłych zdań – jasne, zwięzłe komunikaty, których nawet, gdyby bardzo się postarał, ojciec nie mógłby zrozumieć opacznie.

Bardzo starał się nie myśleć o tym, czy c h c e .

Skręcił przed witryną piekarni, czując, jak gniew narasta w nim jak ciasto w dzieży. Jeszcze kwadrans — obiecał sobie po raz szósty i zatrzymał gwałtownie, żeby uniknąć zderzenia z nadbiegającym z przeciwnej strony ulicy chłopcem.

Nie zatrzymał się, ale wymamrotał przeprosiny; ten, który biegł za nim, ściągnął czapkę, kiedy go mijał. Hans uniósł nieznacznie dłoń, a później uchylił kapelusza przed mężczyzną, który skinął mu głową i poczuł wiatr wdzierający się pod poły płaszcza jak niechciany uścisk. Przyniósł ze sobą zapach soli i dźwięki miasta: odgłosy codziennego życia, ostrożnych kroków na śliskim bruku i ciche szepty historii skrytych w zakamarkach uliczek.

Z daleka widział promienie zachodzącego słońca drgające na wzburzonej powierzchni wody i przypomniał sobie wczesne poranki z czasu studiów w Havnie, świeży zapach pokrytej rosą trawy w Fælledparken, krzyk mew i poczucie, że coś się znaczy.

Starając się wymyślić coś, co może tak zajmować Jego Królewską Mość w trakcie picia popołudniowej herbaty, że nie ma czasu polecić komuś przesłać w odpowiedzi prostego „tak", zszedł aż na nabrzeże.

Zbliżył się do krawędzi i stanął za pordzewiałym łańcuchem, rozkołysaną, kruchą granicą między lądem i morzem.

Pod jego stopami rozbiła się fala, piana przylgnęła do nogawek spodni jak koronka, woda prysnęła mu w twarz. Hans pokręcił głową i spojrzał niepewnie na kołyszące się na wzburzonej wodzie promy.

Jeszcze kwadrans.

Cisza była równie niepokojąca, co falowanie morza, aż nagle zegar, który zostawił za sobą, zaczął wybijać pełną godzinę; kolejne cztery kwadranse dobiegły końca. Rozdzwoniły się dzwony niewidzialnych kościołów.

Skręcił w Stortorget z żelaznym postanowieniem, że to już ostatnia godzina, którą spędza na rynku i wrażeniem, że przez tę chwilę spędzoną na nabrzeżu, jego myśli przesiąkły zapowiedzią sztormu i stały się równie nieprzewidywalne.

Minął kawiarnię i skrzywił się, kiedy zapach świeżo palonych ziaren kawy i cynamonu przeszedł w nadpsutą woń ryb od rana zalegających na straganach na Fisketorget.

Przyspieszył kroku. Wśród cieni rozlała się plama światła z koksownika, w którym rozpaliła obdarta przekupka. W zaciśniętej pięści zagrzechotały kasztany.

Wydawało mu się, że zmierzch wydobywa z każdego zaułka nędzę, która w świetle dnia mogła jeszcze uchodzić za zwyczajność.

— A może fiskebolle*, szanowny panie? — usłyszał za plecami. Poczuł przy ramieniu ruch, jakby ktoś chciał złapać go za rękaw, ale w ostatniej chwili cofnął dłoń. — Jeszcze cieplutkie, niedawno smażone, dzisiejsze! W taką pogodę to jak znalazł!

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz