Mama mawiała, że przed podróżą zawsze powinno się na chwilę usiąść.
Więc Mari usiadła – na cembrowinie studni, która znajdowała się na podwórzu za domem, wystarczyło uchylić kuchenne drzwi, żeby ją zobaczyć i zepsuć zabawę. „Jesteś okrutna", stwierdził ze śmiechem pappa. Była? Nie, przecież tylko grała w tę jego grę. Wszyscy grali.
Poza tym miejsce przy studni było i c h miejscem.
Jaskrawy zachód słońca barwił powierzchnię wody w wiadrze na czerwono, kiedy nabrała jej w dłonie, krople na skórze stworzyły nieprzyjemną iluzję świeżych bąbli.
Pomyślała o Lokim, bogu ognia i oszustw, i o mężczyźnie, którego nazwała jego imieniem, bladej skórze i sińcach we wszystkich odcieniach: żółtych i czarnych, fioletowych i niebieskich. Pod nimi, ze swoją bladą skórą na jeszcze bledszych kościach, włosami w kolorze krwi, miał w sobie coś dziwnie miękkiego, jak rak bez pancerza na kräftskiva*.
I jak raka znalazła go nad rzeką pierwszego dnia, zgarbione ciało oddające ciepło zimnej wodzie.
Pamiętała, jak sama drżała, omijając kałuże, nogi w drewniakach uginały się miękko, kiedy próbowała utrzymać równowagę na błotnistym gruncie, balansując koszem z praniem. Zapach mydła rozchodził się w powietrzu, a ona cieszyła się na zimową sukienkę, którą szyła (nawet jeśli spruła więcej ściegów niż zrobiła, bo wciąż miała za mało odwagi i zbyt wiele dumy, żeby poprosić Ragnę o pomoc); ostatnie lato nauczyło ich, że szczęściem może być wszystko inne niż jedzenie wyłącznie chleba i sera.
O nic wtedy nie pytała, myślała, że wszystko wie. (Po części wiedziała, ale już zdążyła zrozumieć, że całości nigdy nie pozna.) Mężczyzna był tylko niespokojnym obcym, który miał zostać u nich, póki nie będzie w stanie sprawnie się poruszać, odpocznie dzień, tydzień, a później ruszy w dalszą drogę.
Ale ten obcy z każdym blednącym zadrapaniem coraz bardziej upodabniał się do księcia z pierwszych stron gazet, a ona dostrzegała to, czego zdjęcia nie pokazywały.
Jego zielone oczy pochłaniały ją od stóp do głów, aż kurczył się jej od tego żołądek, a kiedy odważyła się odwzajemnić spojrzenie, rumienił się, dodając do zieleni czerwień.
Na początku to ignorowała. Tylko wzmożona ostrożność, niespodziewana surowość, to wszystko osadzało się głęboko na dnie jej żołądka i jątrzyło się jak niezagojona rana.
Aż wreszcie, czwartego dnia, ją pocałował – wtedy musiała przestać.
Patrzyła, jak jego krew plami wnętrze jej dłoni. Później długo szorowała palce, aż pojawiła się kolejna, ale wciąż miała wrażenie, że pod jej skórą tkwi brud, pozostawiony przez innych i tak głęboki, że już nigdy nie będzie czysta.
Piątego dnia w stodole złapał ją za ramię w sposób, który nie kojarzył jej się z niczym dobrym.
Facetom w Wiosce, która żyła plotkami, wydawało się, że mogą sobie na wszystko w stosunku do niej pozwolić, sprawiali wrażenie głodnych wilków tropiących ofiarę – ale on? On wiedział tylko tyle, ile sama mu powiedziała. Co było z nią nie tak?
Nabrała oddech gęstego, zastałego powietrza i przycisnęła dłoń płasko do brzucha. „To chyba niezbyt grzeczne", zauważyła z fałszywą lekkością i fałszywym grymasem udającym uśmiech. To nie był czas na płochliwość. „Kazać księciu iść się pierdolić."
Jego twarz się zbliżyła, a Mari zastanawiała się, czy on może zobaczyć ją lepiej, niż ona jego. Stał pod światło, przed oczami przesuwały jej się wyłącznie ostre krawędzie nosa i podbródka, ale wciąż czuła bijący od niego mrok, miała wrażenie, że widzi w jego oczach dziwną surowość; coś było w nich zbyt niespokojnego, desperackiego.
CZYTASZ
Heimr Árnadalr
Fanfiction„Przeszłość ma w zwyczaju powracać. A gdy to nastąpi... musimy być przygotowani". Brzemię klątwy królowej zaczyna ciążyć całemu królestwu. Księżniczka musi walczyć o swoje szczęśliwe zakończenie z dawnymi demonami. Na wydobywcę lodu zostają nałożone...