60. Miedź i rdza

8 4 0
                                    


Kristoff powoli wszedł na heller*. Kołysały się pod nim przy każdym kroku. Ojciec zawsze na nie klął, bo po każdym deszczu ziemia delikatnie się osuwała, a one zaczynały się zapadać i oddalały się coraz dalej i dalej od progu domu, aż z ostatniego stopnia do drzwi trzeba było praktycznie skakać.

Teraz wystarczył mu jeden większy krok, żeby złapać za klamkę. Jeszcze zanim to zrobił, obejrzał się przez ramię i zobaczył stos drewna wsparty o ścianę stodoły. Powinno zostać porąbane i przygotowane jeszcze w lecie, ale nikt o tym nie pomyślał.

On nie pomyślał.

Nie było go.

Poczuł się nagle strasznie stary, jakby miał już za sobą bardzo długie życie. A to przecież nie była prawda. Ale z drugiej strony – nikt nie powiedział, że pożyje jeszcze tyle, ile już przepracował.

Życie z natury było kruche.

— No cześć, Ninni! — zawołał, przekraczając próg z wrażeniem, że deszcz pada mu nawet w butach. — Widzisz, tym razem przyszedłem najpierw do ciebie.

Siostra wbiegła do sieni biała jak coica**, z rumieńcami mąki na policzkach.

— Nie do cioteczki?

Szybko otrzepała dłonie o fartuszek, zanim wyciągnęła je w jego kierunku, płasko, wnętrzem do góry – i równie szybko je cofnęła, kiedy zauważyła, że Kristoff najwyraźniej nie ma jej zamiaru niczego dawać.

— Nie — potwierdził.

— I nie do babci?

— Nie, więc lepiej to doceń.

— A mógłbyś z łaski swojej przestać na mnie chuchać? To też docenię. Strasznie cuchniesz, wiesz? — Ninni zmarszczyła nos, po czym odwróciła się w stronę kuchni i zawołała, zupełnie bez ostrzeżenia: — Mammo, Kristoffer przyszedł!

Kristoff czuł, że policzki ma tak ciepłe, że wydawało mu się, że zaraz zaczną świecić.

— Cicho bądź — syknął, chociaż tak właściwie to był jej wdzięczny, że go zapowiedziała, bo dzięki temu sam nie musiał tego robić i sprawiać, że wszystko będzie jeszcze bardziej niezręczne.

Jeszcze poprzedniego wieczora czerpał siłę z samego patrzenia na butelkę wódki, odrobinę mętnej (być może od jego wzroku), która teraz stała się mieszaniną bólu głowy, wstydu i politowania; przypominała, że jest synem swojego ojca.

Ściągnął wilgotną beaskę – ona też cuchnęła, jak pot, alkohol i bezsilność – i zatrzymał się w pół ruchu, bo na wieszaku dostrzegł męski płaszcz.

— Macie gościa? — zapytał, na powrót wsuwając dłoń w rękaw, gotów w każdej chwili się wycofać, bo już miał przed oczami tego tłustego wieprza z opuchniętą pijacką gębą, na samą myśl o którym aż świerzbiły go palce.

— Co?

Kristoff spojrzał na swoje zdrętwiałe dłonie z drobinkami wilgotnej sierści pod paznokciami. Skóra w ciepłym powietrzu chaty na powrót się zaczerwieniła i zaczęła piec.

— A, nie – znaczy tak, ale to tylko wujek Jesper. Przyjechał, żeby dać mi prezent na u r o d z i n y , bo wiesz, niedługo mam u r o d z i n y , tak gdybyś zapomniał.

— Nie zapomniałem.

— Nie? — zdziwiła się Ninni. — Och. Bo wiesz, wujek Jesper pamiętał. To znaczy, nie dostałam jeszcze, oczywiście od niego prezentu, ale mam... a zresztą, chyba po prostu ci pokażę.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz