92. Jeden z tych dobrych dni

2 2 0
                                    


31 grudnia 1818

To mógł być dobry dzień.

Obudził się w zaspie śniegu, która po raz pierwszy nadała łóżku miękkości – a może była to kwestia materaca w jednej z nieużywanych sypialni dla gości, którzy nie odebrali pruskiego wychowania – ze smakiem Purzel wciąż kołyszącym się na wargach i mostkiem obrysowanym odmrożeniem w kształcie jej dłoni. Miała mokrą twarz i suche ręce; cała była lodowata, kiedy się do niego tuliła, ale to nigdy mu nie przeszkadzało; cała się trzęsła, ale udawał, że tego nie czuje.

„A rano?", szepnęła w ciemność.

„Co rano?"

„Rano jeszcze będziesz mnie kochał?"

To było jedno z tych pytań, na które nie wiedział, czy powinien odpowiedzieć szczerze, czy zbyć je żartem. To była w końcu Purzel. Mógł ją tylko całować, czuł się jednocześnie winny i rozgrzeszony ze wszystkiego i może naprawdę nic więcej już nie potrafił.

Sięgnął po leżącą na poduszce różę, kolcami wyrwał dziury w jedwabnej poszewce i skórze palców. Nie pamiętał, żeby miała je wcześniej, kiedy Purzel złapała go za rękę, formowała się w jej wnętrzu gładka i krucha, zamrożona w półrozkwicie, szron z płatków osypywał się na skórę, gdzie jako jedyny topniał.

Postawił stopy na śliskiej podłodze, skrzypnęły deski. Uchyliły się drzwi, do środka wślizgnęła się pokojówka, jedna z tych nowych albo niewystarczająco ważnych, żeby dopuszczać je do rodzinnych apartamentów. Nie znał jej, ale ona musiała znać jego, bo krzyczała tylko przez ułamek sekundy, dźwięk zamarł, kiedy tylko sięgnął ust.

— Wasza Królewska Wysokość! — wymamrotała, jej policzki były w kolorze jego palców i ciężkich zasłon, za które zaczęła szarpać. Krwiste. Kiedy odsłoniła okno, błękitne cienie sypialni zastąpiły zamglone barwy wschodu słońca.

Birger przez chwilę spojrzał na sypialnię jej oczami i miał wrażenie, że ogląda sen.

Lort. Która była godzina? Siódma, ósma? Zresztą, nieważne – światło zawsze mogło oznaczać tylko jedno: że zaspał.

— Nie spał pan u siebie... i – a... — dukała dalej pokojówka, zastygła w niezdarnym ukłonie wykonanym z półobrotu, z wykręconą w bok głową i zaciśniętymi powiekami — ten śnieg... sądziłam, że nikogo... Proszę o wybaczenie! Nie sądziłam, że zastanę pana w tak... takiej...

Chciał otrzeć dłoń o nogawkę spodni, zdał sobie sprawę, że ich nie ma; odwrócił się w stronę łóżka w poszukiwaniu koszuli, ale jej też nigdzie nie znalazł. Do rzeźbionej ramy przywiązany był jego krawat, obszyty postrzępioną, srebrną nicią, która stapiała się kolorem z włosami Purzel. Zamknął wokół niego palce wolnej dłoni, westchnął.

— Okna są nieszczelne — powiedział wreszcie. — Ktoś powinien się tym zająć.

...

Birger doszedł do wniosku, że może lepiej nie wiedzieć, czego świadkiem musiał być już w życiu von Bülow, kiedy z taktowną obojętnością położył przed nim świeże ubrania i bez mrugnięcia okiem sięgnął po pogrzebacz, żeby ściągnąć wymiętą kamizelkę z żyrandola.

— Oby się pan nie przeziębił — wyraził tylko nadzieję, odkręcając puszkę z pomadą, którą z namaszczeniem zaczął wcierać mu we włosy.

...

Nikt nie skomentował jego spóźnienia, może dlatego, że wszystkich bardziej niż nieobecność Birgera zaprzątała obecność ojca, który po raz pierwszy od Bożego Narodzenia zasiadł z nimi do śniadania.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz