24. Dolina zapomnienia

34 8 0
                                    


„Proszę zapytać go o jego matkę", powiedział Peterssen.

„Nie ufam mu", powiedział wydobywca lodu.

A Elsa nie ufała j e m u .

Nie ufała też sobie samej w sprawie r a d z e n i a s o b i e . Coś zawsze szło nie tak, prędzej czy później – najczęściej p r ę d z e j , bo nauczona doświadczeniem sama do tego doprowadzała.

Nie musiała rozcinać dłoni o ostre krawędzie swojej klątwy. Ale zrobiła to, bo inaczej dłużej mogłaby udawać przed Peterssenem, że ależ nic się nie stało, a wtedy on sam znalazłby dziurę w jej zbroi i mógłby zapytać o coś, na co nie miała gotowej odpowiedzi.

Nie musiała go słuchać i o nic pytać Bjorgmana, tylko dalej bawić się z Anną w piknik – ale apetyt Elsy przecież by minął, zawsze mijał, szybko i niespodziewanie, jak wszystkie dobre rzeczy – tak jak niedługo minie zainteresowanie jej siostry wydobywcą lodu (bo m u s i minąć) – i co by wtedy powiedziała?

Łatwiej było, kiedy sama wszystko psuła; przynajmniej wiedziała wtedy, dlaczego się obwinia.

Tak naprawdę nie chciała o to pytać – ale świat wokół był dojrzały od śmierci. Jesień owijała się dookoła nich jak płaszcz, ciepła i jasna, a Elsa znów o niej myślała. Czasami miała wrażenie, że nigdy nie przestaje, że nosi ją przy sobie w niewielkiej przestrzeni między palcami a materiałem rękawiczek, i może kiedyś wreszcie uda jej się ją wyciągnąć.

Patrzyła na swoje dłonie – za chude, za długie, za blade, za mało skóry, za dużo klątwy... – zaciskały się na krawędzi wozu, podczas gdy cała reszta niej roztapiała się w zakradającym się do nich z każdej strony półmroku.

Na skraju lasu, który opuścili, gniło truchło jakiegoś zwierzęcia (Tak! Taka będziesz kiedyś, o wdzięków królowo*). Bjorgman nie rozwodził się nad odpowiedzią; Anna wydawała się o wiele bardziej poruszona od niego.

Krwistoczerwony zmierzch rozjarzył się i zgasł.

Zostały błękitne cienie i cisza.


◊ ◊ ◊ ◊


Wjeżdżali do doliny boleśnie, tomme za tomme.

Elsa miała wrażenie, że od ostatniego wypowiedzianego słowa minęły wieki.

Na początku były tylko drzewa, przez które przeświecały gwiazdy i idealna połowa ścigającego ich księżyca, i ścieżka, o istnieniu której nawet nie wiedziała, inna niż ta obrana całe życie wcześniej przez rodziców, zbyt wąska na wóz, który zadrżał teraz po raz ostatni i się zatrzymał.

Wydobywca lodu wysiadł pierwszy, prosto w poszarpany heksering** lejkówki mglistej.

— Jesteś pewna, że tego chcesz? — zapytał z drwiną w głosie, ale jego oczy były poważne.

— O b i e c a ł e ś — odpowiedziała mu Anna, do tej pory tak cicha, że Elsa prawie zapomniała o jej obecności.

On zacisnął zęby i spojrzał na Elsę, która wciąż nie wiedziała, do której z nich było skierowane jego pytanie. O nic z tego nie prosiła, niczego z tego nie chciała.

Wyglądał, jakby mógł przyjąć wyzwanie – linia jego kręgosłupa była jak żelazna belka – jakby sam mógł wypowiedzieć jej wojnę. Ale kiedy po chwili z wahaniem kiwnęła głową, zrobił wydech, zgarbił ramiona i Elsa jeszcze nigdy nie widziała, żeby tak potężny mężczyzna wydawał się taki drobny.

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz