51. W potrzasku

12 5 0
                                    


Okno unosiło się i opadało. Niskie poranne słońce malowało na dalekich wzgórzach zielone, rude i błękitne smugi.

— Dzień dobry, Wasza Królewska Mość!

Ktoś popchnął drzwi do gabinetu. Elsa wyprostowała się na krześle, walcząc z zawrotami głowy. Śniły jej się nadciągające ku niej góry lodowe. Przyglądały jej się pustymi oczami. Biała pustka śniegu, w której sama była tylko skuloną czarną sylwetką, mniejszą niż okruchy kamieni.

Patrzyła, jak pokojówka dyga i podchodzi do okna, z nieprzyjemnym wrażeniem, że wciąż lawiruje pomiędzy jawą a snem.

Rama uderzyła o ścianę, z parapetu poderwał się gołąb.

AH-AH-AH-AH!

Elsę owiał słaby północny wiatr. Zobaczyła, jak ptak poddaje się jego powiewom i pozazdrościła mu swobody. On mógł lecieć tam, gdzie chciał i nikt nie miał wobec niego żadnych oczekiwań.

— Hm.

Wszystko wokół było nieuchwytne i przytłaczające. Hedda, czarno-biała jak element jej snu, wydawała się nierzeczywista. Tylko jej włosy wyglądały na prawdziwe. Miały kolor orzechów, kolor biurka.

— Czy ten koń przypadkiem nie stał wcześniej zadkiem do ściany?

Elsa ciężko oparła dłonie na blacie.

— Jaki koń?

— Figurka. — Elsa podniosła wzrok na regał. Nawet ze swojego miejsca widziała igły mrozu skrzące się na brązowym grzbiecie konia. Objuczał go cały rząd książek, rozsypanych po półce jak domino. — Zauważyłam od razu, jak wchodziłam, bo to tak nieładnie...

Usta dziewczyny się poruszały, cała twarz się ściągnęła w grymasie dezaprobaty, ale wszystkie słowa przesłaniała mgła.

— Nie masz innych zmartwień niż końska rzyć? — wyrwało się Elsie, bo sama w tej chwili nie miała. Musiała zwalczyć kompulsywną potrzebę, podskórne mrowienie, żeby wstać i natychmiast przestawić figurkę. Dlaczego w ogóle się przekręciła? Była za ciężka dla wiatru. I co by zrobiła, gdyby drzwi do sekretów znów się otworzyły?

Hedda zamrugała.

— Przepraszam?

— Przepraszam — westchnęła Elsa i zmusiła się do uśmiechu, na który tamta odpowiedziała zdecydowanie zbyt szerokim, ukazującym zęby aż po dziąsła, co tylko dodatkowo ją zirytowało. Potarła powieki, próbując pozbyć się spod nich resztek snu.

Nigdy nie była dobra w niezobowiązujących pogawędkach, a najgorszą porażką, jaka przychodziła jej do głowy, była konieczność prowadzenie niezobowiązującej pogawędki z damami dworu i pokojówkami.

Ale królowe nie przeklinały.

— Co mówiłaś? — zapytała więc. Piekły ją policzki, najwyraźniej wiedziały to, o czym zapomniał język.

Prawdziwe królowe spoczywały w królewskiej kaplicy albo stapiały w jedno z dnem Morza Południowego. Może już wcale ich nie było, została tylko ciotka, która miała czelność napisać do niej, że cher Jean przecież „nie chciał źle" ( N i e c h c i a ł ź l e ! ) i mogłaby się za nim wstawić – w dokładnie tym samym liście, w którym stwierdziła, że Elsa jednak sama musi przyznać, że kobieta na tronie— (w tym momencie przestała czytać).

Odruchowo przyciągnęła ręce do siebie i wsunęła dłonie pod pachy. Bolały ją żyły, wciąż pulsowały cichym ah-ah-ah-ah, które czuła aż w żebrach i sprawiały, że zastanawiała się, czy kiedykolwiek przestanie się karać za niebycie królową w zadowalającym stopniu. Zresztą – jaki by ją zadowolił?

Heimr ÁrnadalrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz