68꧂ Cisza

275 25 29
                                    

Była sobota, kiedy Veronica obudziła się wypoczęta i z dosyć dobrym nastawieniem na dzisiejszy dzień.

Wstała z łóżka i skierowała się do kuchni, by przygotować sobie śniadanie i kawę. W trakcie, kiedy woda w czajniku się gotowała, dziewczyna przyglądała się artykułom w lodówce, gdyż nie mogła zdecydować się co zjeść i ciężko było jej sprecyzować, na co konkretnie miała ochotę.

Gdy już zdążyła się namyślić, czajnik dał o sobie znać, toteż zajęła się przygotowaniem sobie kawy.

Mając już gotowy napój, uznała, że najpierw ogrzeje sobie duszę, a dopiero później przejdzie do jedzenia...

⁃ No właśnie, jedzenia czego? - rozłożyła bezradnie ręce, bo zdążyła już zapomnieć za czym tak usilnie wyglądała w lodówce.

Machnęła ręką i usiadła, rozkoszując się kawą.

⁃ Ja sobie przypomnę. - powiedziała sama do siebie głosem, jakby chciała udowodnić, że to tylko kwestia rozproszenia inną czynnością i że jak tylko zajrzy z powrotem w głąb lodówki, wszystko do niej wróci.

Wypiła kawę, nie przejmując się zbytnio, że wlała ją w swój pusty żołądek. Wyszła z założenia, że skoro nigdy wcześniej nic jej się nie działo przy takiej kolejności rzeczy - najpierw eliksir bogów, później śniadanie - to nic złego się nie stanie.

Zaglądając ponownie do lodówki przypomniała sobie, że przecież gdy spojrzała na truskawki w pudełeczku, pomyślała o owsiance.

Wyjęła owoce i poczęła przygotowywać sobie śniadanie. W międzyczasie nuciła pod nosem, rozmyślając co kupić dzisiaj mamie. Wczoraj zawiozła jej herbatniki, wafle ryżowe, świeże pieczywo i kilka buteleczek wody mineralnej. Dziś uznała, że może kupi jej nieco owoców?

- Mama przecież uwielbia borówki. - mruknęła pod nosem, zastanawiając się gdzie znajdzie wspomniany owoc.

Fakt, istniało dużo sklepów z rozmaitymi owocami, ale większość z nich była mocno na bazie nawozów i innych diabelstw. Vera potrzebowała czegoś naprawdę naturalnego, zdrowego, bez żadnych dodatków i urozmaicania.

Jak już doprowadzę się cała do porządku, za pół godziny się zbieram i będę szukać tych cudeniek dla mamy.

Ucieszy się.

Veronica dużo chętniej jeździła w ostatnim czasie odwiedzać mamę. Świadomość tego, że się pogodziły, wręcz dodała jej skrzydeł i motywacji do, po prostu, życia.

Faktem było to, iż trzymane w sobie rany nie zniknęły tak nagle. Jednakże aktualnie bolały one mniej i łatwiej było o nich zapomnieć. Sprzyjała temu również nabita głowa dziewczyny bolesną kwestią - chorobą Iriny. Ale nie pozwalała, aby ta myśl ją zdominowała. Miała to na uwadze - któż by nie miał - jednak starała się czerpać przyjemność z wizyt u mamy, z czasu, który razem spędzały, z rozmów, opowiadań, zwierzeń.

I mimo, że zarówno Vera, jak i Irina miały wiele powodów do załamania się - ostatni czas sprawił, że wręcz przepełniała ich pozytywna energia.

Veronica już miała zmierzać do szafy, wyjąć jakieś wyjściowe ubrania, kiedy nagle usłyszała swój telefon. Z lekkim westchnieniem podeszła do stołu w kuchni, na którym zostawiła urządzenie i zerknąwszy na wyświetlacz, odebrała połączenie.

- Hej, Wanda. - przywitała się ciepło - Też będziecie dziś u mamy? Uznałam, że może kupię jej borówki. To jej ulubione owoce, nie? Masz jeszcze jakiś pomysł co moglibyśmy jej... - urwała, kiedy usłyszała szloch siostry.

the Last Year | Bucky Barnes fanfiction | AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz