Pieśń muezzina wibrowała w powietrzu, odbijając się od złoconych słońcem kopuł, kolumn i minaretów. Ciemny błękit nieba przecinały roje barwnych ptaków i motyli wzlatujących znad różanych klombów. Spośród ciasno stłoczonych, połączonych dachami budyneczków w kolorze ochry palonej tu i ówdzie strzelała palma, której pióropusz tańczył na łagodnym wietrze poranka. Rozliczni przechodnie, którzy do niedawna przeciskali się wąskimi uliczkami i odganiali nachalnych sprzedawców, zatrzymali się jakby w czasie i wprost na ziemi rozkładali dywaniki modlitewne. Miasto zamarło na kilka chwil, podczas których wszyscy mieszkańcy zwrócili się twarzami do Mekki i, klęcząc na dywanikach, bili pokłony.
- Bismillah al Rahman al Rahim - wyszeptał Zahir. - Pobłogosław ten rodzący się dzień, Rabbi. Przynieś szczęście mnie i mojej rodzinie. Broń nas od złego. Obdarz Karima i Salaha mądrością i ostrożnością podczas ich pielgrzymki, a mojego ojca - miłosierdziem. Mnie zaś wspieraj w tworzeniu i pozwól dokończyć Sagę o Amirze, bo chcę, żeby świat mógł ją usłyszeć i rozpoznać moje imię.
Wykonał rękami gest obmywania twarzy, po czym wstał i złożył dywanik. Jego sypialnia, umieszczona po północnej stronie pałacu, miała okna wychodzące na drogę do Mekki, toteż zawsze modlił się obrócony twarzą do panoramy miasta Fajr. Często dumał nad tym widokiem, pogrążony w religijnych rozmyślaniach, ponieważ to rozbudzało jego natchnienie do pisania wierszy. Ostatnio jednak napotkał blokadę twórczą, wziął się bowiem za pisanie poematu, który chodził mu po głowie od jakiegoś czasu, i po kilku stronach brakło mu słów.
Usiadł na haftowanej w róże poduszce przy swoim stole, którego blat umieszczono pół metra nad ziemią, i otworzył księgę. Po jej stronach wiły się eleganckie znaczki, ułożone w już powstały początek Sagi o Amirze - żywe świadectwo zdolności i sumienności jego nauczyciela kaligrafii. Ojciec Zahira, emir Ibrahim ibn Omer, uważał kaligrafię za bezużyteczną umiejętność dla młodego księcia, przydatną jedynie u skrybów, ale jego matka, ówczesna ulubienica emira, Fatima, uparła się, by jej ukochany syn odebrał wykształcenie.
Zahir ujął pióro do ręki i przygryzł jego końcówkę, ale wówczas rozległo się pukanie do drzwi.
- Słucham? - zapytał, szybko zamykając księgę.
- Effendi, twój ojciec wzywa na śniadanie - odezwał się służący głosem stłumionym przez drewno.
- Zaraz idę!
- Czy potrzebuje pan pomocy z nałożeniem ubrań?
- Dziękuję! Sam sobie poradzę.
Sługa się oddalił, a Zahir ze smutkiem odłożył pióro. Wdział galabiję, zastanawiając się nad kolejnym rymem, przewiązał ją pasem i nakrył ozdobną narzutką, a następnie włożył na głowę fioletowy turban ze złotymi detalami. Całości dopełniły odrobina dopasowanej biżuterii i pachnidło z drzewa sandałowego. Tak przygotowany, najmłodszy syn emira Ibrahima opuścił sypialnię i ruszył na spotkanie reszcie rodziny. Zbiegając po schodach, zastanawiał się, czy tego dnia zobaczy już przy stole swoich braci, którzy dwa miesiące wcześniej wyjechali na pielgrzymkę do Mekki.
Karim i Salah byli bliźniętami jednojajowymi. Ich matka, pierwsza małżonka emira, nie żyła od ośmiu lat. Chłopcy byli nierozłączni i niemal w stu procentach zgodni. Mieli takie same poglądy i zainteresowania, podobne nawyki, marzenia i drobne codzienne rytuały. Nieraz kończyli zdania po sobie nawzajem i zgadywali, co w danym momencie robi drugie. Podobno nawet kiedy modlili się w zupełnej samotności, używali tych samych słów. Razem jeździli na wyprawy, razem trenowali, razem psocili i razem przepraszali, a odkąd skończyli trzynaście lat, razem każdego roku w swoje urodziny przychodzili do ojca i pytali, który z nich zostanie jego następcą. Co roku też dostawali taką samą odpowiedź: emir jeszcze nie wybrał.
CZYTASZ
Niewolnica
AventureXVII wiek, południowy zachód Półwyspu Arabskiego. Zbuntowana polska szlachcianka, która przez brawurę podszytą głupotą dostała się do niewoli tatarskiej, oraz arabski książę, który nienawidzi niewolnictwa, a od typowo męskich zajęć woli muzykę i poe...