LXXIII. Pojednanie

56 7 9
                                    

Samotność była najtrudniejszym aspektem codzienności Rafiego po tym, jak jego pieczara została podbita. Przeżycie w dziczy nie należało do najprostszych, ale nikt lepiej od niego nie znał tych okolic, toteż bez trudu znajdował wodę i pożywienie. Trzymając się z dala od szlaków, konsekwentnie posuwał się na południe, każdego dnia tak daleko, jak dał radę, równocześnie starając się nie naruszać rany na piersi, jaką otrzymał od Yusufa. Rana goiła się dobrze, dzięki Amirze - na każde wspomnienie nieszczęsnej tancerki Rafi popadał w głęboki żal.

Właśnie przez wspomnienia samotność była tak bardzo nieznośna. Obsiadały go całymi chmarami niczym komary przy zbiornikach wodnych i wgryzały się w ciało i duszę. Historia przyjaźni z Anizah, którzy go opuścili. Źycie w pieczarze, którą stracił. Przyjaźń z Amirą, Chamisem i Fatmą - teraz pierwsza nie żyła, drugi go znienawidził, a trzecia została pojmana. Wielka miłość do Yusufa, który zranił go w walce na śmierć i życie. Ogniste włosy Anieli, która go odrzuciła.

Przez wszystkie dni tego na poły dobrowolnego wygnania Rafi ani razu się nie uśmiechnął. Serce bolało go niemal fizycznie, strzaskane z tak wielu powodów, na tylu płaszczyznach. Gdy wieczorami opiekał mięso nad ogniem, zbierał gałęzie lub czerpał wodę, nieraz przyłapywał się na tym, że śpiewa bez słów, jakoby wtórując wyjącemu w wąwozach wiatrowi. Smutek i bezsilność na stałe przywarły do każdej emocji, która zdołała się narodzić w jego zmętniałym, zaplątanym w sieć rozpaczy umyśle.

Tego wieczora zatrzymał się w małej kępie krzewów pod wysoką skałą. Nie było tu źródła, ale z poprzedniego dnia zostało mu dostatecznie dużo wody, by przeżyć. Jak co dzień, poszukał drewna na opał i rozstawił wnyki, a gdy miał już ogromny stos gałęzi, rozpalił ognisko. Po kilkunastu minutach miał już ogień na tyle duży i stały, aby upiec nad nim mięso, nabił na rożen tłustego fenka, jakiego wyciągnął z wnyków tego ranka. Wkrótce po okolicy rozszedł się smakowity zapach pieczonego mięsa.

Obracając niespiesznie rożen, Rafi zdjął kaftan i rozsupłał galabiję. Odwinął bandaże, którymi obwiązał swój tors tego ranka, by zobaczyć, jak ma się rana. Od jakiegoś czasu była pokryta twardym czarnym strupem - teraz kilka jego fragmentów odeszło od ciała wraz z bandażem i ukazała się spod nich cienka, różowawa skóra. Mężczyzna ucieszył się na ten widok, rozumiejąc, że już wrócił do sprawności. Gdyby tylko serce przestało przypominać o sobie...

Wtem krzaki obok niego zaszeleściły, i zanim zdążył się choćby ubrać, miał już przystawiony do gardła nóż myśliwski. Podniósł wzrok na napastnika. Okazał się nim jakiś mężczyzna w średnim wieku, ubrany jak prosty rolnik. Gdy zobaczył twarz Rafiego, skrzywił się i opuścił nóż.

- Wybaczcie, Effendi - mruknął. - Poczułem zapach mięsa i myślałem, że znalazłem kryjówkę tego draba, co za nim wysłali listy gończe.

- Jakiego draba? - spytał Rafi, biorąc się za ponowne sznurowanie galabii.

- A to pan nie wiedział? We wszystkich miejscowościach wywiesili listy gończe za taką dwójką żołnierzy, co zdezerterowali. Jeden z nich pojawił się w naszym Dayea, to się rzuciliśmy wszyscy w pościg, dla nagrody. Nie widział pan biegnącego draba w mundurze z Fajr?

- Nie widziałem. - Rafi pokręcił głową. - Ale skąd mówiłeś, że jesteś?

- Dayea, panie.

- To daleko stąd?

- A skądże, w dwie godziny się dojdzie, o tam! - Wieśniak wskazał ręką kierunek. - Nasza mieścina mała, ale gościnna i porządna.

- Dziękuję, dobry człowieku. Zmęczyła mnie samotna podróż, jutro zajdę do waszego miasteczka.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz