XI. Zły Dzień, cz. 2

145 18 59
                                    

Wysoki grecki wazon przechylił się delikatnie, po czym zsunął się z podstawki i roztrzaskał hałaśliwie na dziesiątki kawałków, pchnięty ręką wściekłego emira. Na wyłożonej błękitną terakotą posadzce rozlała się plama wody, w której walały się smętne pędy malw.

- Jeśli jeszcze raz znikniesz z mojego pałacu bez słowa, po prostu cię wydziedziczę! - ryknął Ibrahim. - Co ty sobie wyobrażasz? Matka wynegocjowała nowe obowiązki dla ciebie, żebyś mógł mi udowodnić, że jednak zasługujesz na bycie moim następcą, a ty co robisz? Uciekasz?! Gdzie jest ta twoja krnąbrna niewolnica? Przysięgam, jeśli ulotniłeś się z nią, każę ją obedrzeć ze skóry...

- Nie było jej ze mną, mój ojcze - wtrącił szybko Zahir z rosnącą gulą w gardle. - Nie wiem, gdzie jest. Prawdopodobnie sprząta moje komnaty.

- Więc po co wyszedłeś?

- Na spacer z jedną z służących pani Sabiny, mój ojcze. Zapytaj kogokolwiek, kto był tu rano. Powiedzą ci, że wyszedłem razem z kobietą w białym hidżabie.

- Zrobiłeś to wszystko, żeby wziąć ją na spacer? Zamiast po prostu przyzwać ją do swojej komnaty?

Zahir poczuł, jak pieką go policzki.

- Jestem zakochany, mój ojcze - powiedział.

- Zakochany? W głupiej służce? Jak ona ma na imię?

- Nie powiem ci, ojcze.

Ibrahim wstał z pufy, na której siedział.

- Rozkazuję ci - orzekł twardo.

- Nie, bo każesz ją wygnać. Wiem, że nigdy nie zgodzisz się na nasz ślub, ale chcę przynajmniej, żeby była obok mnie.

- Imię!

- Nie. - Głos Zahira drżał, ale oczy śmiało wpatrywały się w ojca. - Nie pozwolę, żebyś znowu karał jakąś niewinną dziewczynę za to, że ośmieliłem się ją pokochać.

Kolejny wazon rozsypał się w drobne ceramiczne drzazgi, gdy emir wściekle uderzył w niego pięścią.

- Dowiem się, która to była - obiecał - i dopilnuję, żeby została żywcem ugotowana i obdarta ze skóry. Ale teraz nie mam na to czasu. Idziemy na ucztę, powinienem się tam był pojawić już z dziesięć minut temu, ale czekałem na ciebie. Ty idziesz ze mną i udajesz, że mnie kochasz. Jako mój następca musisz zasiąść obok mnie.

Ibrahim odwrócił się plecami do Zahira i wyszedł, nie patrząc, czy syn pójdzie za nim. Książę westchnął i pokręcił głową, ale ruszył za ojcem bez słowa sprzeciwu. Opuścili gabinet, zeszli po schodach i znaleźli się w Salonie Kominkowym, najbardziej wystawnej z jadalni Słowiczego Pałacu.

Pomieszczenie było kwadratowe i utrzymane w jasnych barwach. Zdobienie Murkanas zdobiło pedentywy, które podtrzymywały wysoką kopułę. Białe ściany były pokryte cytatami z najpiękniejszych arabskich poematów o domu i gościnności, przeniesionymi z papieru przez największych mistrzów kaligrafii. Nad ozdobionym mozaiką w geometryczne wzory kominkiem, od którego salon wziął nazwę, napisano cytat z Koranu: "Jeśli przyjdzie do ciebie nieznajomy i poprosi, abyś go przyjął pod swój dach, ugość go, a znajdziesz łaskę w oczach Allaha".

Podobnie gościnne wrażenie sprawiało umeblowanie salonu. Przy kominku stało kilka puf, pod ścianami otomany, posadzkę wyścielono dywanami z Persji, środek natomiast zajmował długi drewniany stół, taki sam, jak w zwykłej jadalni. Wzdłuż jego dłuższych boków ustawiono dwa rzędy poduszek, a na końcu krótszego znajdowało się podwyższenie dla emira. Tutaj zwisający nad nim baldachim był znacznie zdobniejszy, ociekał złoconymi frędzlami, na których końcach bujały się kamienie szlachetne, wspierające go słupki miały kształt prawdziwych kolumien ze stalaktytowymi głowicami, fałdy materiału lśniły najczystszą purpurą, zaś jego tył stanowiła rozesłana na całą ścianę czarna draperia ze srebrnymi haftami.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz