LXIX. Spotkanie w Domu Róż

53 8 15
                                    

- Dlaczego Jerzy tak bardzo mnie ostrzegał przed Aloszą? - zapytał Zahir, jadący na czele kawalkady złożonej z trzech wielbłądów z jeźdźcami na grzbietach i jednego jucznego.

- Bo to pijak i bandyta - wyjaśnił Radek.

- Bo mnie nie lubi za to, że kiedyś byłem z Anielką, a naiwni głupcy z jego kompanii wierzą w każde jego słowo - odgryzł się jadący na tyle Alosza. Rozmowy, które prowadzili przez całą drogę, były pełne przekomarzań pomiędzy nim a Radkiem. Przez tych parę dni, które upłynęły od ich wyjazdu z Fajr, zdążyli się nieco lepiej poznać i opowiedzieć o sobie nawzajem. Obaj przybysze z północy byli zafascynowani muzułmaninem, który nie dość, że nie wpisywał się w żaden znany im stereotyp, to jeszcze mówił biegle po polsku. Kojarzyli się Zahirowi z Anielą zaraz po tym, jak została przywieziona do Słowiczego Pałacu, tyle że mieli w sobie mniej głupiego uporu i zaślepienia. Pod tym względem znacznie bardziej przypominał ją Jerzy, ale też wychowali się pod jednym dachem.

- A ile prawdy jest w tym, że jesteś pijakiem i bandytą? - spytał książę wesoło.

- Cóż, lubię czasem popić...

- Jurek wykupił cię z celi, do której trafiłeś za to, że obrzygałeś syna wojewody na kretoszyńskim rynku w biały dzień - przypomniał Radek.

- Każdemu może się zdarzyć - bronił się Kozak. Zahir wybuchnął donośnym śmiechem.

- A co z tym bandyctwem? - spytał.

- Powiedzmy, że hołduję tradycjom dumnego narodu, z którego się wywodzę.

- Tradycjom organizowania się w bandy rozbójnickie, napadania na podróżnych, obrabowywania kościołów i życia w dziczy na równi ze zwierzętami - uściślił Polak.

- O, przepraszam! - oburzył się były ataman. - Na żaden kościół nigdy nie napadłem! Ani na żadną cerkiew! To wyście najechali na Czerwone Skałki!

- Co takiego? - zainteresował się Zahir.

- Alosza, cicho bądź - warknął groźnie Radek.

- Bo co? Bo mnie to wypominać grzechy można, a wielkim panom to już nie? Niech im pan nie wierzy, Effendi! - Alosza zwrócił się do księcia. - Oni tacy święci i tak muzułmanów nienawidzą, a sami raz dla czystej zabawy napadli kiedyś na klasztor.

- Klasztor. - Zahir smakował słowo, którego od wielu lat nie używał. - To takie miejsce, gdzie żyją kobiety, które wyrzekły się mężczyzn, żeby służyć waszemu Bogu, dobrze pamiętam?

- Bardzo dobrze.

- To po co Jerzy napadł na takie miejsce?

- Żeby jego kompania miała te kobiety, których nikt nie mógł mieć - prychnął Alosza. - Zgwałcili kilka sióstr. W tym moją kuzynkę.

- I w zemście za to Alosza uwiódł mu siostrę, zabrał jej cnotę i złamał serce, zdradzając ją na prawo i lewo - dokończył Radek. - Żeby nie było niejasności, sam nie tknąłem wtedy żadnej zakonnicy, Jerzy zresztą też nie. Ale przyznaję się, brałem udział w napadzie. I śmiałem się, kiedy one krzyczały. Byliśmy wtedy młodzi i myśleliśmy, że to oznaka siły.

- I ten człowiek ma czelność oskarżać muzułmanów o złe traktowanie kobiet! - wykrzyknął zdumiony Zahir. - Ach, a ja zostawiłem go przy Anieli. Martwię się, czy jest bezpieczna.

- O nią nie ma się co martwić. Rodzina jest święta dla takich jak on. - Alosza skrzywił się, jakby połknął cytrynę. - Wystarczy spojrzeć na moją twarz. To on mi ją tak poturbował, za to, że uwiodłem Anielkę.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz