LXIII. Bitwa o Pieczarę, cz. 3

46 8 11
                                    

Uspokoiwszy się, Chamis przyszedł do salonu, w którym Amira doglądała rannych. Obejrzał ich, poprawił kilka opatrunków i kazał jej przespać się chwilę, ponieważ była blada i miała podkrążone oczy. Tancerka podziękowała mu i odeszła, a on przysiadł obok Fatmy, pogrążonej w głębokim śnie. Odruchowo wyciągnął do niej rękę, chcąc ująć jej dłoń, ale zatrzymał się w połowie tego ruchu.

Jakże mógł odgrywać szczerego i czułego narzeczonego, kiedy zaprzysiągł swoje posługi tak nikczemnemu człowiekowi? Jak śmiał w ogóle tu przychodzić i pokazywać się tej wspaniałej dziewczynie na oczy, gdy zamierzał zdradzić ich pana?

Z wahaniem musnął grzbiet jej dłoni koniuszkami palców. Na większą czułość brakło mu śmiałości.

- Nie zasługuję na ciebie - wykrztusił. - Jestem złym człowiekiem, którego nigdy nie powinnaś kochać.

Fatma poruszyła się przez sen, a z jej ust spłynął nieświadomy, cichy szept:

- Chamis...

Młodzieniec poczuł, jak coś ściska się w głębi jego serca. Kochał tę dziewczynę. I właśnie dlatego nie mógł dłużej zatruwać jej życia.

- Jeśli zginę, to wiedz, że z własnej winy - wyszeptał - i nie tęsknij za mną, tylko się raduj, że świat sam cię uwolnił od takiego łajdaka. Zasługujesz na kogoś znacznie lepszego. Nie trzymaj mnie w sercu.

Wstał, wziął głęboki oddech i zmusił się, by odwrócić od niej wzrok. Cieszył się, że ani razu się nie obudziła - gdyby zaczęła go błagać, by został, chyba by się złamał.

Wyszedł z salonu, powściągając łzy. Cały się trząsł, ale tym razem nie zamierzał się całkiem rozklejać, jak niedawno w gabinecie Rafiego. Szukał gospodarza - znalazł go w pokoju obok, polerującego broń.

- Chamis! - zawołał z uśmiechem na jego widok. - Już ci lepiej, to dobrze. Jak Fatma?

- Potrzebuję się natychmiast rozmówić na osobności z szejkiem Al-Azizem - odpowiedział medyk głosem zduszonym z emocji.

- Co takiego? Dlaczego?

- Teraz to sobie przypomniałem. - Pokazał Rafiemu założony na palec pierścień z pieczęcią książęcą. - Karim poprosił mnie, żebym przekazał wiadomość.

- Tajną?

- Prywatną. Chodzi o Rashidę, córkę szejka.

- Narzeczoną Karima! - zrozumiał Rafi. - No dobrze, to musisz iść do kryjówki rodzin Anizah. Szejk teraz odwiedza swoją żonę i córkę. Jak będziesz miał szczęście, może dostarczysz tę wiadomość do samej Rashidy.

Zaprowadził Chamisa do przesmyku, w którym wcześniej zaatakowano Fatmę i Amirę. Dał mu niebieski biszt jednego ze zmarłych Beduinów, by ten nie wystraszył rodzin wojowników Anizah swoim skradzionym mundurem. Na odchodnym poinstruował go, jak dotrzeć do obozu.

Chamis wcisnął się pomiędzy skały i rozpoczął mozolną wędrówkę przez wijącą się, ciasną szczelinę, biegnącą to w dół, to w górę, to rozszerzającą się, to znów zwężającą. Czasem do jego uszu dobiegało echo skapującej wody, prawdopodobnie z jakiegoś podziemnego cieku. Po trwającej, wydawałoby się, wieki wędrówce poczuł podmuch świeżego powietrza. Choć skały wciąż tłoczyły się po jego bokach, jakby go chciały zmiażdżyć, ponad głową zobaczył rozgwieżdżone niebo. Znalazł się w bardzo wąskim skalnym jarze.

Po jakimś czasie jar się rozszerzył i zmienił we wcale wygodny wąwóz, ukryty pośród wzgórz. Zakończony był tępo, szeroką owalną niecką, z której daleko rozchodziły się odgłosy śmiechu, śpiewu i trzasku ognia. Chamis odetchnął z ulgą, gdy ujrzał liczne namiociki i postacie w biało-niebieskich strojach. Prócz kobiet, dzieci i starców widziało się tu również licznych wojowników, którzy korzystając z chwilowego spokoju, przyszli w odwiedziny.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz