X. Zły Dzień, cz. 1

216 20 168
                                    

Po czterech dniach Aniela wydobrzała na tyle, by bez problemu chodzić, choć szybko się męczyła. Zaciekawiona realiami arabskiego miasta, nie chciała czekać dłużej na wizytę na jarmarku, toteż książę, który wolałby, aby dalej wypoczywała, wreszcie uległ i zabrał ją na obiecaną wycieczkę.

Te cztery dni upłynęły mu na żmudnej pracy biurowej, która wysysała z niego natchnienie i chęć do życia, podczas gdy Hassan trenował tancerki na wielką uroczystość. Wszyscy oprócz zawalonego robotą Zahira mieli prawo przyglądać się próbom.

Tego ranka książę miał dosyć, toteż opuścił śniadanie; zaraz po porannej modlitwie oznajmił Anieli, że idą natychmiast na jarmark. Obiecał kupić jej i sobie coś do jedzenia w jednej z niezamykających się bud z przekąskami. Wiedział, że jeśli nie pojawi się na śniadaniu, służba dostanie chłostę, a on sam będzie miał problemy, ale mało go to obchodziło. Miał dosyć, pierwszy raz w życiu miał tak bardzo dosyć, że był gotów na wszystko, byle tylko odrobinę odpocząć.

- Ojciec nie będzie na ciebie zły, że zniknąłeś akurat dzisiaj? - spytała Aniela, gdy wymknęli się z pałacu. Aby nikt jej nie rozpoznał, gdy wychodziła, ubrała białą szatę i hidżab noszone przez pokojówki dam tego pałacu.

- Czemu dzisiaj miałby być bardziej zły niż kiedy indziej?

- Nie słyszałeś? To dziś wieczorem będzie ta wielka uczta z tańcami.

Zahir zatrzymał się i zacisnął pięści.

- Nie miałem jak słyszeć - warknął. - Całymi dniami siedzę nad papierami w kancelarii. Rodzinę widuję tylko podczas posiłków.

Aniela ścisnęła współczująco jego ramię.

- Mam nadzieję, że nie będzie z tego wielkich kłopotów - rzuciła.

- Nie, to nawet lepiej. Wrócimy i tak przed wieczorem, a mój ojciec będzie zbyt zajęty zabawą, żeby wyciągać konsekwencje. Chodź!

Ruszyli dalej, nieco raźniej niż wcześniej. Po chwili Aniela musiała poprosić, by zwolnili - z nieba lał się żar, przez co szybki krok wywoływał pojawianie się strug potu na jej skórze, a ten wnikał w niedogojone rany.

Mimo bólu i osłabienia, dziewczyna rozglądała się z energicznie i z rosnącą ciekawością. W okolicy Słowiczego Pałacu znajdowały się głównie inne pałace i wille, przetykane rozległymi ogrodami i parkami. Na każdym placyku widziało się fontanny, na rozstajach rosły wolno figowce i sykomory, a z każdego patio ukrytego w murach mijanych budowli wyrastały palmy. Z każdego kąta wyzierała ponadprzeciętna religijność narodu arabskiego - w samej tylko dzielnicy bogaczy Aniela naliczyła sześć meczetów.

Po kilku skrzyżowaniach znaleźli się obok szerokiej, wielopiętrowej budowli z mnóstwem okien w ścianie frontowej. Zwieńczonego podkowiastym łukiem, ozdobionym kilkoma cytatami z Koranu, wejścia pilnowały dwie kolumny o głowicach rzeźbionych na ksztalt skapujących z zadaszenia ganku stalaktytów, a dach nakryto złoconą kopułą. Aniela zauważyła, że budynek nie miał patio ani żadnych przylegających ogrodów, nie licząc skromnie urządzonego trawiastego podworca.

- Co tu się mieści? - zapytała, wskazując na tajemniczą budowlę.

- Medresa - wyjaśnił Zahir. - To uczelnia, na której kształcimy imamów.

- Wygląda skromnie.

- Duchowni nie powinni przywiązywać wagi do materialnych przyjemności.

- To łączy nasze religie - zauważyła dziewczyna. Książę uśmiechnął się.

- Nie tylko to. Między naszymi religiami jest o wiele mniej różnic, niż myślisz. Uznajemy istnienie Jeszuy, Abrahama i innych waszych świętych.

- Myślałam, że wierzycie w tylko Allaha. No i tego Mahometa.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz