XXXI. Na Ratunek, cz. 1

72 10 25
                                    

Główna brama Almutahar, zwrócona w stronę skarpy, po której ścianie wspinała się zygzakiem droga do Fajr, tonęła wciąż w nocnym mroku, kiedy ponad wydmami na wschodzie, widzianymi przez wąski otwór pomiędzy dwiema skalnymi ścianami po bokach doliny pełnej starorzeczy, wstało słońce. Jego pierwsze, miękkie promienie wpadły przez liczne otwory okienne do komnat i korytarzy najwyżej położonego budynku, Sępiej Skały, ocieplając miodowym blaskiem chłód białych i popielatych ścian.

Nahdi, Al-Hilli i Hasini czekali już ze śniadaniem w jadalni, kiedy jako ostatni pojawił się w niej Ahmed. Gdy zasiadł do stołu, rozpoczęto jedzenie - kapitan piechoty rozdawał chleb z siedziska namiestnika, jako że wynik walki Ahmeda z Yusufem przeważył na jego korzyść.

- Roześlij dziś ludzi w poszukiwaniu Al-Qasimiego - polecił tropicielowi. - A ty, dowódco, kiedy wyruszasz?

- Zaraz po śniadaniu - odparł Ahmed. - Każę przygotować więźniów do drogi, jak tylko stąd wyjdę.

- Moi ludzie zostali wysłani już wczoraj wieczorem - odezwał się Al-Hilli.

- Wyślij kolejnych - rzekł na to Nahdi. - Musimy złapać tego zdrajcę jak najszybciej.

- Nawet gdyby pojawił się tu teraz, i tak nie dotrzymacie mi kroku - prychnął Ahmed. - Moja jazda dostarczy Karima i Zahira do Fajr zanim na dobre opuścicie terytorium dawnego Wahah.

Kapitan zacisnął zęby tak mocno, że zarysy zawiasów szczęki uwydatniły mu się widocznie po bokach twarzy.

- Co to ma znaczyć? - zapytał, cedząc każde słowo.

- Dobrze wiem, czemu zależy ci na czasie. Nie chcesz, żeby na mnie spadła cała chwała. Ale nie martw się, nie zapomnę wspomnieć o twoich znakomitych zasługach w opóźnianiu mojego marszu, doprowadzaniu do niezgody wśród naszych ludzi i podbijaniu miasta, które poddało się po jednej rozmowie ze mną.

Nahdi zerwał się z siedziska.

- Pojechałem tu na wyraźny rozkaz emira Salaha - warknął. - Ty dostałeś tę misję jako ostatnią szansę, żeby udowodnić, że jesteś godzien swojego stanowiska! Ja jeszcze nigdy nie zawiodłem mojego pana!

- Może dlatego, że nigdy nie musiałeś robić niczego ważnego - odparł Ahmed z rozbrajającym uśmiechem.

Kapitan stał się w kilka sekund czerwony jak burak, ale nic nie powiedział, ponieważ uwagę wszystkich odwróciło gwałtowne otwarcie się drzwi do jadalni. Stanął w nich jeden z wartowników Hasiniego i zawołał:

- Banda beduińskich grabieżców szturmuje na miasto!

Hasini, który do tej pory nie wtrącał się w dyskusję pomiędzy gośćmi z Fajr, zerwał się i podbiegł do swojego człowieka.

- Jak to?! Mów wszystko! - krzyknął.

- Wyskoczyli na nas ze wszystkich stron i szturmują na mury. Otoczyli nas przez noc, używając naturalnych osłon!

Teraz to Al-Hilli zerwał się na równe nogi.

- Musieli połapać moich ludzi - warknął. - Allahu, dopomóż!

- Niech by to diabli! - Nahdi roztrzaskał czarkę herbaty o podłogę. Ahmed jedyny milczał, patrząc z zamyśleniem w okno. - Nie masz nic do powiedzenia, dowódco?

- To na pewno grabieżcy? - odezwał się zapytany. Głos miał chłodny i spokojny.

- To na pewno Beduini. Noszą ubrania i ozdoby z przemytu lub grabieży.

Ahmed nie odrywał wzroku od okna.

- Pewnie masz rację - przyznał - ale ostrożności nigdy dosyć. Hasini, niech twoi ludzie bronią muru. Idź z nimi na pierwszą linię.

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz