LVII. Wyznania

63 8 24
                                    

Cengiz okazał się nieocenioną znajomością - usłyszawszy, że Jerzy nie ma czym płacić na bazarze, bo przywiózł jedynie polskie pieniądze, bez szemrania mu je wymienił i dodał jeszcze dwie drahmy od siebie. Przemyski podziękował mu, tym razem szczerze, wysłuchał cierpliwie ustykiwania na żydowskiego lichwiarza i życzył powodzenia w dalszym handlu. Następnie skłonił się i już miał odejść od straganu, ale Cengiz zatrzymał go słowami:

- A jak się sprawiło moje pachnidło, panny lecą jak osy do miodu, co?

Jerzy wytrzeszczył oczy. Zupełnie zapomniał o pożegnalnym prezenciku tatarskiego kupca.

- Jeszcze polecą! - zawołał wesoło. - Miłego dnia, przyjacielu.

Cengiz ukłonił się z uśmiechem. Starościc odszedł raźno, nucąc pod nosem polską przyśpiewkę o doli żołnierza. "Jeszcze polecą", powtórzył w myślach. Był w doskonałym humorze.

Po długim kluczeniu wśród kramów odnalazł w rogu placu starego karła, który siedział na piętach przed "stanowiskiem" w postaci rozłożonej na ubitym piachu taniej tkaniny, z wyłożonymi na niej wiązkami różnych kwiatów, i głośnymi krzykami zachwalał towar, odsłaniając bezzębne, owrzodziałe dziąsła.

Jerzy nie znał arabskiego, ale udało mu się dogadać na migi. Wskazał bukiecik złożony z trzech czerwonych jak dojrzałe ciemne wino róż, a sprzedawca powiedział wyraźnie "drahm" i podniósł cztery palce. Polak położył na jego dłoni cztery monety, ale w przypływie fantazji dołożył jeszcze piątą. Czuł się szczęśliwy i chciał zarazić tym szczęściem świat.

Uzbrojony w róże, powrócił do gospody, gdzie skropił się intensywnie pachnidłem z żeń szenia i nałożył pomadę na włosy. Stanąwszy przed lustrem, poprawił kołnierz i podrapał swój świeżo ogolony podbródek. Od lat nosił długą, czarną brodę, ale tym razem zdecydował się na zmianę. Gdy już uznał, że wygląda i pachnie odpowiednio, chwycił kwiaty, opuścił pokój, zbiegł po schodach i tanecznym krokiem przemierzył główną salę gospody, kierując się do wyjścia, co ściągnęło na niego spojrzenia większości bywalców, zbierających się coraz tłumniej z racji nadciągającego wieczoru.

Radośnie powrócił do dzielnicy mizrahijskiej i odszukał dom Kowalewskich. Nie posiadał się ze szczęścia, gdy zauważył w uliczce Sarę, która szła do domu z koszykiem świeżych warzyw zawieszonym na ramieniu.

- Panienko! - zawołał po polsku. Sara zatrzymała się i obejrzała, wyraźnie naburmuszona. Jerzy przytruchtał do niej z uśmiechem, ukrywając róże za plecami. - Pozwól sobie wręczyć ten bukiecik.

Wyciągnął bukiet z ukrycia i podsunął jej pod twarz. Dziewczyna spojrzała na róże z niedowierzaniem, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła dalej, nieco szybszym krokiem.

- Zaczekaj! - próbował ją zatrzymać niezrażony Jerzy. - To nie tak jak myślisz! Chciałem przeprosić!

Sara, która dotarła już niemal do drzwi domu, stanęła raz jeszcze i powoli się obróciła. Jerzy dogonił ją pospiesznie.

- Nie darzysz mnie sympatią - powiedział, gdy znalazł się obok - i nawet ci się nie dziwię. Okropny był ze mnie człowiek. Ale dzisiaj wieczorem idziemy uwolnić księcia Karima, możemy już nie wrócić, a ja nie chcę umierać, kiedy ty się na mnie gniewasz. Zamierzałem cię dziś odszukać i poprosić o rozmowę, w której przeprosiłbym za wszystko, co zrobiłem i powiedziałem, ale kiedy się do tego przygotowywałem, uświadomiłem sobie, że samo "przepraszam" to trochę za mało, żeby zasłużyć na twoje wybaczenie. Dlatego kupiłem kwiaty.

Sara z wahaniem wyciągnęła rękę po róże, lecz chmury nie schodziły z jej czoła.

- Przepraszam za to, że próbowałem cię zaprosić na randkę, chociaż jeszcze się nie znaliśmy. Zrobiłem to dlatego, że jesteś bardzo piękna, ale uwierz mi, to, kim jesteś, też się dla mnie liczy! I chciałbym poznać tę osobę, nie jako dziewczynę, którą mogę uwieść, ale jako potencjalnego przyjaciela. - Jerzy wręczył jej pierwszy kwiat. Próbował zaobserwować, czy cokolwiek w jej twarzy zmienia się pod wpływem jego słów. Niestety, pozostawała zimna i obojętna jak wcześniej. - Przepraszam za to, jak gwałtownie zareagowałem, kiedy mi się pokazałaś po kradzieży. Działałem pod wpływem emocji, ale i tak się powstrzymałem, bo trudno byłoby mi skrzywdzić bezbronnego człowieka, a już w szczególności kobietę. - Druga róża przeszła z ręki mężczyzny do ręki Sary. - Ale przede wszystkim przepraszam za to, jak się odnosiłem do twojej rodziny. Nie miałem prawa obrażać twojego ojca ani jego wiary. To wszystko przez to, że wychowałem się w Polsce, daleko stąd, gdzie islamistami straszy się dzieci w kołyskach. - Dał jej trzecią różę. Dziewczyna złożyła kwiaty z powrotem w bukiet i spuściła oczy. - Czy wybaczysz mi, zanim pójdę na śmierć?

NiewolnicaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz