47. Prawdziwe oczy

227 12 0
                                    

11.07.2011r., ósma rano

- Na pewno wszystko masz?

- Pytasz się mnie o to dziesiąty raz. Jedyne, co teraz mam, to ochotę Ci przywalić – odparłam poirytowanym tonem, z założonymi na piersi rękoma patrząc, jak Mark po raz setny dzisiejszego dnia przegląda mój plecak. Za pół godziny miałam wyruszyć na swoją pierwszą misję w życiu, a mój chłopak denerwował się nią bardziej niż ja.

- Wiesz, że się denerwuję, gdy jesteś daleko – odparł, w końcu zamykając mój plecak. Pomógł mi założyć go na plecy i odwrócił mnie twarzą do siebie.

- Nic mi nie będzie – zapewniłam go, ukrywając w głosie poirytowanie. – Rozumiem, że się martwisz, ale całkowicie niepotrzebnie. Będą ze mną doświadczeni herosi...

- Wiem – przerwał mi, wzdychając głośno. Przeciągnął dłonią po swoich brązowych włosach, lekko ciągnąc za ich końcówki. – Chodź, bo się spóźnisz.

Zgodnie wyszliśmy z domku wprost w parne, obozowe powietrze. Wokół nas unosiła się wszechogarniająca cisza. Wszyscy herosi jedli teraz wspólne śniadanie, kiedy my szliśmy na ostateczną naradę przed wyruszeniem z obozu. Razem z Markiem skierowaliśmy się do Wielkiego Domu, gdzie miała czekać reszta mojej kompanii i Chejron.

Tak jak przypuszczałam, przez nadmierną troskę Marka o zawartość mojego plecaka przybyliśmy na naradę jako ostatni. Nico, Percy, Annabeth i Chejron nachylali się nad wielką mapą rozłożoną na drewnianym stole na samym środku salonu. Słysząc nasze kroki, podnieśli głowy. Centaur posłał mi ciepły uśmiech, a syn Posejdona pomachał na powitanie.

- Wyspana? – spytał Percy, kiedy znalazłam się po jego lewej stronie. Zauważyłam, że Annabeth zaznacza krzyżykami jakieś punkty na mapie.

- Można tak powiedzieć – odmruknęłam. Długo nie mogłam zasnąć, bo moją głowę zaprzątała nadchodząca wyprawa. Mimo tego nie czułam zmęczenia. Czułam, jak adrenalina zaczyna zbierać się w moich żyłach, tylko czekając na odpowiedni moment, aby zacząć działać.

- Pamiętacie o wszystkim, co wczoraj omówiliśmy? – zapytał poważnym tonem Chejron. Przełknęłam ślinę, zaczynając się lekko stresować.

- Oczywiście – odparła Annabeth, prostując się.

Zatkała czerwony marker i wrzuciła do swojego plecaka. Uniosła wzrok, posyłając mi niechętne spojrzenie. Pamiętałam, jak oponowała przed moim uczestnictwem w misji i chyba nie zamierzała ukrywać swojego zadowolenia z mojej obecności. Na szczęście, miałam to gdzieś.

- Co to za krzyżyki? – spytałam, wskazując na mapę. Przyjrzawszy się jej dokładniej, rozpoznałam lasy rozciągające się na terenie Long Island.

- Miejsca, w których zgłoszono nam duże skupisko potworów – wytłumaczył Chejron. – Zabierzecie mapę ze sobą i postaracie się ich unikać. Nie wiadomo, co dało radę wyleźć z Tartaru.

Słysząc słowo Tartar po moich plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Na samą myśl, że gdzieś tam może czaić się ojciec wszystkich kreatur, robiło mi się niedobrze. A uświadamiając sobie, że będę musiała się z nim zmierzyć, miałam ochotę umrzeć na miejscu śmiercią naturalną.

- Damy radę – mruknął Nico, składając mapę. Podał ją Annabeth, nawet na mnie nie spoglądając. Zmrużyłam oczy, zakładając ręce na piersi.

- A jak zamierzamy znaleźć tę bazę? – zapytałam, wbijając gniewne spojrzenie w Nico. Najpierw siłą ściągał mnie na tę całą misję, a teraz miał zamiar ignorować? Tak się nie bawimy.

- Ty nam w tym pomożesz – odparł jak gdyby nigdy nic Nico. Zgrzytnęłam zębami, coraz bardziej irytując się przez jego olewcze zachowanie. Chłopak chyba musiał to usłyszeć, bo uniósł wzrok, a na jego twarzy wykwitł cyniczny uśmieszek. – W końcu jesteś córką łowczyni, nieprawdaż?

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz