Siedziałam na jednym z wielu lesistych drzew, ze znudzeniem bawiąc się cięciwą mojego łuku. Percy powiedział, że ma dla mnie bojowe zadanie. Z początku byłam nawet podjarana perspektywą zrobienia czegoś niesamowitego, ale gdy kazał mi wleźć na drzewo, cała ekscytacja uleciała z mojego ciała. Zrobiłam to z wielką niechęcią i siedziałam tak już od piętnastu minut, głupio wpatrując się w przestrzeń przed sobą.
Moje zbawienie nadeszło w postaci dwóch chłopaków, których kojarzyłam z domku Aresa. Szli spokojnie między drzewami, w dłoniach trzymając po mieczu i tarczy. Rozmawiali o czymś zażarcie, jakby wcale nie byli w trakcie walecznej rozgrywki. Może w ich odczuciu nie byli.
- I wtedy ta córka Afrodyty wrzuciła mój sztylet do rzeki! Rozumiesz?! MÓJ SZTYLET DO RZEKI! – głośno powiedział niższy, przechodząc pod drzewem, na którym siedziałam. Parsknęłam śmiechem, słysząc dramaturgię w jego głosie.
- Wcale się jej nie dziwię! Czemu nie chciałeś jej pocałować?! – odkrzyknął z oburzeniem drugi. Wywróciłam oczami, mając dość słuchania tej tragedio-komedii.
- Nie zgubiliście się, chłopcy? – powiedziałam donośnie, nakładając strzałę na cięciwę i wciskając się mocniej w pień drzewa, aby mnie nie zauważyli. Siedziałam dość wysoko, ale gdyby ktoś dokładniej się przyjrzał, z łatwością by mnie zobaczył.
- Słyszałeś to? – rzekł niższy, bacznie rozglądając się dookoła. Drugi uniósł miecz i zasłonił się tarczą.
- Tak, ale nikogo nie widzę – odburknął tamten. Westchnęłam ciężko i napięłam cięciwę, celując w goleń niższego herosa.
- Tutaj, chłopcy! – krzyknęłam i wypuściłam strzałę, która trafiła prosto w cel.
Syn Aresa zawył przeraźliwie, wypuszczając z dłoni miecz i łapiąc się za zranioną kończynę. Zarzuciłam łuk na plecy i przyłożyłam dłoń do pnia drzewa, nawiązując z nim kontakt. Odpowiedziało niemal natychmiast, nastawiając swoje gałęzie jak schody tak, abym bezpiecznie mogła zeskoczyć na ziemię. Gdy już to zrobiłam, podziękowałam mu gorąco i wyciągnęłam z pochwy miecz, którego klinga zalśniła w blasku zachodzącego słońca.
Zdrowy heros rzucił się na mnie z rykiem, zamachując się na mnie mieczem. Sparowałam jego cios i odskoczyłam do tyłu. Sięgnęłam dłonią po przytroczoną do moich pleców włócznię, ale zanim zdążyłam ją wyciągnąć, ranny chłopak rzucił we mnie wyciągniętym z buta nożem. Mój unik był zbyt wolny, a sekundę później poczułam rozrywający ból w ręce sięgającej po broń. Wrzasnęłam z bólu, widząc cieknącą ciurkiem po moim bicepsie krew.
Jej widok dziwnie mnie ożywił. Wciągnęłam w nozdrza jej metaliczny zapach, a z mojego gardła wyrwało się ciche warknięcie. Poczułam ruch powietrza i zanim zdążyłam się powstrzymać, złapałam zdrową dłonią lecące w moją stronę ostrze miecza wyższego herosa. Tamten wydał z siebie zduszony krzyk, gdy zobaczył zakrwawioną klingę i wodospad krwi spływający po mojej ręce.
Tyle krwi.
Krew.
To słowo uderzyło mnie jak rozpędzony pociąg. Mimo iż obraz przed moimi oczami pokrył się czystą czerwienią, doskonale widziałam każdy szczegół. Chłopcy wydali z siebie zduszone okrzyki, gdy spojrzałam im w oczy. Wypuściłam głośno powietrze z płuc, czując, jak rozdzierający mnie ból wyparowuje z mojego ciała. Mimo iż było to fizycznie niemożliwe, doskonale słyszałam przyspieszone bicie serc dwóch chłopaków. Ale najlepszy z tego wszystkiego był ich strach, który wręcz z nich parował, a którym karmiłam się jak najwyśmienitszym daniem.
- Artemia? – znajomy głos przywołał mnie do porządku. Moje wyostrzone zmysły zniknęły, a ból wrócił z podwójną siłą.
Gwałtownie wypuściłam ostrze miecza z dłoni, jęcząc głośno. Zatoczyłam się do tyłu, opierając się skaleczoną dłonią o pień drzewa i zostawiając na nim szramę krwi. Zakwiliłam cicho, gdy poruszyłam drugą ręką, w której wciąż tkwił wbity nóż.
CZYTASZ
Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*
Hayran KurguMity stały się rzeczywistością. *w fanfiction pojawiają się wszelkiego rodzaju używki, sceny erotyczne i przekleństwa, czytasz na własną odpowiedzialność*