57. Dobrze Cię widzieć, bratanico

178 12 2
                                    

23.07.2011r., ósma rano

Jeszcze zanim Will przyszedł ocenić mój stan, zdążyłam wyrwać sobie wenflon z dłoni, okrwawić białą pościel i przebrać w czyste ubrania, schludnie złożone na kupce na łóżku obok. Właśnie próbowałam rozczesać brudne, poplątane kudły, gdy do izby wszedł wspomniany chłopak. Widząc, że stabilnie stoję na dwóch nogach i klnąc pod nosem szarpię za swoje włosy, na jego twarz wstąpił radosny uśmiech.

- Cieszę się, że już Ci lepiej – powiedział, podchodząc bliżej. – Jak żebra?

- Nic nie boli – odmruknęłam, ani na chwilę nie odrywając wzroku od lustra naprzeciw mnie. Tuż za mną rozległo się krótkie parsknięcie śmiechem.

- W ten sposób im nie pomożesz.

- Ale nie mogę wyjść w takim stanie! – odkrzyknęłam z oburzeniem. Wyplątałam palce z włosów i schowałam twarz w dłoniach.

- Chyba skutki wstrząśnienia mózgu dalej działają, bo widocznie nie myślisz – odparł wesołym tonem Will. – Masz na sobie bluzę z kapturem. Nikt nie zobaczy Twoich brudnych włosów, jeśli go założysz.

Przez moment patrzyłam na syna Apolla głupkowato, bo jego słowa nie do końca do mnie dotarły. Dopiero gdy w głowie zapaliła się odpowiednia lampka, uderzyłam z całej siły dłonią w czoło, nie wierząc we własny idiotyzm. Will spoglądał na mnie z politowaniem, kiedy wciągałam na włosy kaptur czarnej bluzy. Wyciągnęłam w jego stronę palec wskazujący prawej dłoni i zawiesiłam go tuż nad jego nosem.

- Nikomu ani słowa, jasne? – syknęłam. Will uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Jak słońce – jego słowa wywołały na mojej twarzy mimowolny uśmiech. Bo jakiej innej odpowiedzi mogłabym się spodziewać od syna boga słońca?

Minęłam blond chłopaka i otworzyłam drzwi, wychodząc wprost w parne, obozowe powietrze. Zaciągnęłam się mocno, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo za tym tęskniłam. Nie chcąc, by ktokolwiek mnie zobaczył, szybkim krokiem ruszyłam w stronę pryszniców. Była pora śniadania, więc gorąco liczyłam na to, że nikogo nie spotkam.

Szczęście chociaż raz się do mnie uśmiechnęło. Po wzięciu gorącej kąpieli, od razu skierowałam się w stronę pawilonu jadalnego. Na zewnątrz było tak gorąco, że moje mokre, gęste włosy po kilku minutach były całkowicie suche. Cicho pogwizdując pod nosem, zatrzymałam się tuż przed wejściem do pawilonu, ogarniając wzrokiem wszystko przede mną. Herosi spożywali śniadanie, głośno ze sobą rozmawiając. Nikt nawet nie zauważył mojej obecności. Wykorzystując ich nieuwagę, lekkim krokiem podeszłam do stołu szwedzkiego i zaczęłam nakładać sobie górę naleśników na talerz. Zapomniałam już, jak dobrze smakuje jedzenie.

Rozmowy ucichły tak nagle jakby ktoś wyłączył je jednym przyciskiem. Coś z metalicznym brzęknięciem uderzyło o podłogę. Usłyszałam czyjeś szybkie kroki w moją stronę. Moje serce zabiło mocniej, a w głowie zaszumiało, bo bardzo dobrze wiedziałam, do kogo należały. Odwróciłam się powoli, mentalnie przygotowując się na ochrzan.

Już otwierałam usta do tłumaczenia, ale Mark mnie uprzedził. Objął dłońmi moje policzki i wcisnął w moje wargi mocny pocałunek. Kompletnie mnie tym zaskoczył. Zachwiałam się lekko, tyłkiem opierając o stół za mną. Chłopak napierał na mnie z całej siły, tak jakby chciał być jak najbliżej mnie. Rozchyliłam usta, pozwalając jego językowi wedrzeć się do środka. Odwzajemniłam pocałunek, dłonie kładąc na jego opalonym karku. Nie wiem, jak długo się całowaliśmy, ale oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy zabrakło nam tchu. Oboje dyszeliśmy ciężko, spoglądając sobie w oczy. Te Marka pełne były burzliwych emocji, co odzwierciedlało się w jego trzęsącym się ciele. Nawet nie zdawałam sobie wcześniej sprawy, jak bardzo tęskniłam za tym, jak na mnie patrzył. Bo tylko on potrafił na mnie spojrzeć tak, że wszystko inne na świecie przestawało się liczyć.

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz