66. Kim naprawdę jestem?

146 15 0
                                    

Zwlekliśmy się wspólnie z łóżka i wyszliśmy za Percy'm na zewnątrz. Syn Posejdona ruszył przed siebie. Dogoniłam go, ciągnąc za sobą Marka. Szturchnęłam łokciem Percy'ego, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Tamten posłał mi ciepły, szeroki uśmiech.

- Jak się czujesz? – zapytałam. Nie chciałam przypominać sobie wyglądu chłopaka podczas jego opętania, ale obrazy same wpadały do mojej głowy.

- To chyba ja powinienem zadać Ci to pytanie – zauważył Percy. Już otwierałam usta do odpowiedzi, ale mnie uprzedził. – Nawet nie zaczęliśmy walczyć z Tartarosem, a ty prawie umarłaś.

- Nie było innego wyjścia – wycedziłam. Percy spojrzał na mnie z politowaniem.

- Następnym razem poproś kogoś do pomocy i nie przyjmuj na siebie mocy, której nie potrafisz unieść – skwitował.

- Pierwszy raz w życiu się z Tobą zgadzam, Jackson – wyburczał idący po mojej lewej Mark. Wydałam z siebie jęk pełen irytacji. Co oni się tak na mnie zmówili? Uratowałam im tyłki, a oni...

Dochodzące z oddali krzyki na moment oderwały mnie od gniewu na chłopaków. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam dwie grupy blokujące wejście do jadalni. Na czele jednej stał Sherman, którego dłoń spoczywała na rękojeści przytroczonego do pasa miecza. Na czele drugiej – Lou Ellen, córka Hekate, grupowa domku dwudziestego. Niezbyt wysoka dziewczyna o kruczoczarnych włosach wbijała w chłopaka nienawistne spojrzenie jadeitowych oczu. Kątem oka zauważyłam, że nieznacznie porusza palcami lewej dłoni, nad którą zaczyna pojawiać się fioletowa poświata.

- I co, wyciągniesz różdżkę i zmienisz mnie w żabę? Oj, jak się boję – warknął Sherman, a na jego twarzy wykwitł pogardliwy uśmieszek.

- Uwierz mi, do tego co chcę Ci zrobić, nie potrzebuję różdżki – syknęła Lou. Krzyknęłam ostrzegawczo, rzucając się w przód, ale było za późno.

Lou krzyknęła coś po łacinie, wyrzucając lewą dłoń w przód. Wystrzeliła z niej fioletowa smuga, która owinęła się wokół szyi Shermana. Tamten wyszarpnął miecz z pochwy, ale nie zdążył go użyć. Bron wysunęła się z jego dłoni, gdy rękoma złapał za coś okalającego jego szyję. Zachłysnął się powietrzem, jego policzki zaczęły pokrywać się szkarłatem.

Coś mignęło mi przed oczami. Nie podejrzewałam, że Mark potrafi być tak szybki. Nie wiedziałam też, skąd w jego dłoni znalazł się sztylet, którego ostrze zawisło nad gardłem Lou. Przełknęłam ślinę, bo jego wygląd w tamtym momencie nieco mnie przerażał. Ciemne oczy błyszczały szaleńczo, włosy zostały zmierzwione przez wiatr. Prawą dłonią przytrzymywał sztylet przy szyi córy Hekate, lewą oplótł wokół jej pasa. Widziałam, jak oddycha szybko i płytko, nachylając się nad uchem dziewczyny. Tamta zacisnęła powieki, nie chcąc patrzeć mu w oczy. Nie dziwiłam jej się – nigdy nie chciałabym znaleźć się na jej miejscu.

- Puść mojego brata, to nikomu nic się nie stanie – powiedział cicho Mark, ale tak żebyśmy wszyscy go usłyszeli. Musiał zauważyć jakiś ruch, bo złapał Lou za włosy i mocno za nie pociągnął, odsłaniając jej porcelanowe gardło. – Nie próbuj żadnych sztuczek, bo poderżnę Ci gardło. Nie będę się wahał.

Lou musiała wyzwolić Shermana spod zaklęcia, bo fioletowa smuga wokół szyi chłopaka zniknęła. Syn Aresa upadł na ziemię, dłońmi objął gardło i zaczął kaszleć, łapczywie wciągając powietrze. Mark zaśmiał się cicho. Opuścił sztylet i pchnął Lou tak mocno, że wylądowała niedaleko Shermana, kuląc się ze strachu. Podeszłam do całej grupy i założyłam dłonie na biodra.

- Ktoś mi wyjaśni, o co poszło? – spytałam, gniewnie patrząc na obie grupy.

- Dzieci Hekate chcą wszystkim wmówić, że to one zabezpieczyły wczoraj granice obozu przed atakiem potworów – wycharczał Sherman. Jedna z sióstr Marka właśnie pomagała mu wstać.

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz