6. Ktoś na nas patrzy

1.7K 87 32
                                    

Zrobiliśmy tak, jak powiedziała Clarisse. Cała czwórka usiadła na łóżku obok mojego i czekała na to, aż dam im zapalić. Śmieszyło mnie to, więc złośliwie powoli wyciągałam paczkę z kołczanu, a potem szukałam jeszcze zapalniczki. Gdy towar był już gotowy, wszyscy rzucili się na niego. Usiadłam obok i patrzyłam, jak zapalają moje cztery ostatnie szlugi. Na szczęście jeden zostawili dla mnie. Będę musiała wybrać się do miasta po nową paczkę.

Odpaliłam papierosa i zaciągnęłam się mocno. Poczułam, jak uchodzi ze mnie całe napięcie. Uwielbiałam to. Zerknęłam na dzieci Aresa siedzące naprzeciw mnie i zobaczyłam, że trzymają między palcami tlące się papierosy, ale nie palą ich.

- Co jest? – spytałam, zdziwiona ich zachowaniem. – Czerwone Marlboro najlepsze.

- To chyba nie dla mnie – powiedział Ellis, oddając mi papierosa. Zgasiłam go, by później dopalić go do końca.

- Podbijam to zdanie – zawtórował mu Sherman, robiąc to samo co jego brat. Po chwili obaj wyszli z domku ramię w ramię, gadając.

Wśród naszej trójki zapadła niezręczna cisza. Czekałam na to, aż moi pozostali goście zrobią to samo co ich rodzeństwo. Widocznie jednak Clarisse i Mark nie robili tego po raz pierwszy, bo oboje siedzieli i palili swoje szlugi w ciszy. Jednakże nie widziałam na ich twarzach tego samego uwielbienia, jakie malowało się na mojej za każdym razem, gdy smakowałam dobrej nikotyny.

- Siedziałabyś teraz z głową w toalecie – powiedziała nagle Clarisse. Wyprostowałam się gwałtownie, spoglądając na nią przestraszonym wzrokiem. Dziewczyna się zaśmiała. – Robię tak każdemu Nowemu.

- Czyli teraz mam pseudonim Nowa – burknęłam. Mark zachichotał.

- Przyzwyczaisz się – odparł, dopalając szluga. Zgasił peta, wstał i przeciągnął się głośno.

- Dzięki za miło spędzony czas, młoda – Clarisse poszła w ślady brata, tylko że dodatkowo poczochrała mnie po głowie. Rzuciłam jej oburzoną minę, na której widok parsknęła śmiechem.

- Nie ma za co – powiedziałam, uśmiechając się lekko. Clarisse pomachała mi na pożegnanie i wyszła. Mark rzucił mi przeciągłe spojrzenie, uśmiechnął się zjadliwie i podążył za siostrą.

Wypuściłam powietrze głęboko z płuc i opadłam na łóżko. Zamknęłam oczy i momentalnie usnęłam. Ten dzień wyjątkowo mnie wykończył.

A to nie był jeszcze koniec niespodzianek, miałam bowiem sen. Zobaczyłam Artemidę (nie mogłam jeszcze przemóc się, by mówić o niej mama). Siedziała na dużym głazie stojącym na środku wielkiej polany. Czyściła piórka strzał i ostrzyła ich groty. Była piękna i wyglądała jak prawdziwa, zawodowa łowczyni.

Nagle coś poruszyło się w krzakach tuż za plecami Artemidy. Wyszedł z nich mężczyzna w kombinezonie ubrudzonym smarem. Jego jedna noga trzeszczała i stukała w metalowej szynie, kiedy szedł, a lewe ramię było niżej niż prawe, wydawało się więc, że się cały czas pochyla. Głowę miał zdeformowaną, jakby nieustająco się krzywił. Jego czarna broda dymiła i syczała. Co chwila w jego wąsach wybuchał i natychmiast gasł maleńki ogień. Dłonie miał wielkości rękawic do bejsbola.

- Nie powinieneś tu przychodzić – Artemida nie przerwała swojej czynności, ale jej rysy twarzy pogłębiły się. Wydawała się być sfrustrowana i zniesmaczona. – Czego chcesz?

- Przyszedłem Cię ostrzec – odpowiedział mężczyzna, uśmiechając się zjadliwie. Nie podobał mi się ani z wyglądu ani z tonu, jakim mówił.

- Przed czym, Hefajstosie? – głos Artemidy wyrażał coraz większe zniecierpliwienie. Rozszerzyłam oczy. Więc to był kolejny bóg!

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz