64. Miło Cię poznać

140 9 0
                                    

Przeszłam pod drewnianym łukiem wieńczącym wejście do jadalni. Półbogowie powoli schodzili się na swój pierwszy posiłek dnia. Rzuciłam kilka powitań do znanych mi bardziej herosów i skierowałam się do stołu Aresa.

Sherman akurat uniósł głowę. Na mój widok trącił łokciem siedzącego obok Marka i machnął mi dłonią. Nawet z odległości widziałam, że mój chłopak ofuknął swojego brata. Sekundę później podążył za jego wzrokiem i zamarł z widelcem w połowie drogi do ust. Zmarszczyłam brwi, wciąż idąc w ich stronę. Ledwo zdążyłam stanąć nad ich stołem, gdy Mark gwałtownie zerwał się z miejsca.

- Gdzie ty się podziewałaś?! – wrzasnął, uciszając gwar rozmów. Cały dygotał, z oczu ciskając gniewne pioruny.

- Byłam z Nico – odparłam szybko. Przymknęłam oczy, nie wierząc we własną głupotę. Moje wyznanie nie brzmiało zadowalająco. Wszyscy wlepili w nas ciekawskie spojrzenia.

- Mam się domyślać, dlaczego wracasz dwa dni później? – głos Marka ociekał jadem. – Tak Ci się spodobało towarzystwo di Angelo?

- Zejdź z niej – tuż koło mnie znikąd wyrósł Nico. Podskoczyłam lekko, kładąc dłoń na piersi. Nie lubiłam, gdy tak nagle się przy mnie pojawiał. – Zjedzmy w spokoju śniadanie i wyjaśnimy Ci, gdzie byliśmy.

Mark patrzył na mnie wściekłym spojrzeniem brązowych oczu. Linia jego żuchwy była wyraźnie zaznaczona, co świadczyło o mocnym zaciskaniu zębów. Syn Aresa wyglądał, jakby chciał coś odwarknąć, ale obecność Nico mu na to nie pozwalała. Uświadomiłam sobie dlaczego – tak jak większość herosów, obawiał się syna Hadesa. Nie mogłam powiedzieć, że tamten go przerażał – po prostu czuł się przy nim nieswojo.

Syn Aresa prychnął pogardliwie i usiadł na swoim miejscu. Wypuściłam głośno powietrze z płuc. Nawet nie wiem, jak długo je wstrzymywałam. Uniosłam wzrok na stojącego obok mnie Nico. Uśmiechnęłam się wdzięcznie.

- Zjedzmy razem – zaproponował czarnooki. Kiwnęłam głową na znak zgody.

Usiedliśmy wspólnie przy stole domku Hadesa. Czułam na sobie prześwietlający wzrok Marka. Musiał być ciekawy jak cholera, o czym z Nico rozmawiamy. Żadne z nas nie wracało tematem do wizyty w Podziemiu. Oboje nie wiedzieliśmy, co o tym wszystkim myśleć. Fakt, byliśmy związani ze sobą przez pokrewieństwo mieczy, ale czy tylko? Moja matka była boginią nagłej śmierci, a ojciec Nico władał umarłymi. Czy dlatego tak nas do siebie ciągnęło? No i te piękne, czarne skrzydła, dzięki którym czułam się niepokonana...

Usłyszałam z daleka czyjeś wołanie. Uniosłam wzrok znad talerza jajecznicy i wbiłam go przed siebie. Na chwilę przymknęłam oczy, szukając drzemiącego we mnie wilka. Po rozchyleniu powiek widziałam wszystko w najdrobniejszym szczególe. Jednocześnie do moich uszu dotarło czyjeś wołanie o pomoc.

- Co jest? – syknęłam. Wszystkie włoski na moim ciele nagle się zjeżyły. Zaczęłam żałować, że zostawiłam broń w domku.

- Sosna Thalii! – do jadalni wpadł młody półbóg, którego kojarzyłam z domku Hekate. Dyszał ciężko, dłonie oparłszy na udach. – Ktoś przewrócił sosnę Thalii! Granice obozu zostały zniszczone!

W jadalni zapadła wszechogarniająca cisza. Herosi patrzyli na siebie z szokiem i przerażeniem. Kilka osób wydało z siebie zduszone okrzyki. Zimny pot spłynął wzdłuż mojego kręgosłupa. Nie wiedziałam, co oznaczało zniszczenie drzewa nazwanego na cześć córki Zeusa, ale nie mogło być niczym pozytywnym.

- Niech to szlag – wściekły głos Leo przerwał ciszę. Szczerze mnie zaskoczył, bo chłopak rzadko się denerwował. Teraz wyglądał na mocno wytrąconego z równowagi.

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz