2. Przecież bogowie NIE ISTNIEJĄ

2.7K 120 80
                                    

25.06.2011, od w pół do pierwszej w nocy do siódmej trzydzieści nad ranem

Właśnie skręcałam w aleję Hempstead, gdy nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłam się spokojnie, swoją kładąc na rękojeści prawego sztyletu. Zdjęłam ją jednak, gdy zobaczyłam, kto mnie zaczepił.

Stała przede mną czysta bogini piękności. Wysoka, szczupła szatynka we włosach w kaskadzie loków i zielonych lśniących oczach uśmiechała się do mnie uprzejmie, ale i z niemałym zachwytem. Miała na sobie czerwoną obcisłą sukienkę z dużym dekoltem sięgającą kolan. Należała do tych kobiet, które można było zaliczyć jako uosobienie piękna.

- W końcu się spotykamy – powiedziała miękkim jak pióro głosem. Uderzył mnie od niej powalający zapach róż. Zamrugałam szybko oczami i potrząsnęłam głową. O czym ona, do diabła, mówiła?

- Przepraszam, znamy się? – nie chciałam wyjść na niemiłą, ale nie przypominałam sobie, bym kiedykolwiek wcześniej widziała tę kobietę. W końcu, o takiej piękności nigdy bym nie zapomniała. Mogłabym ją wykorzystać jako potwierdzenie argumentu w rozprawce.

- Ty mnie nie, ale ja Ciebie tak, Artemio – zaśmiała się i lekko musnęła swoimi delikatnymi palcami mój śniady policzek. W jej oczach zobaczyłam czysty zachwyt, jakbym była jej idealnym dziełem. – Teraz wyglądasz jak prawdziwa półbogini.

- Pół-co?

- Półbogini – kobieta uśmiechnęła się. – Córka boga lub bogini i człowieka. W Twoim przypadku bogini.

- Ciekawe – mruknęłam, zdezorientowana. O czym ona opowiadała? Przecież bogowie NIE ISTNIEJĄ.

- Prawda? Też tak uważam – znowu się zaśmiała. Jednak po chwili spoważniała. Wyglądała wtedy bardzo surowo, jak żona, która właśnie dowiedziała się o zdradzie swojego męża. – Kieruj się cały czas na wschód i jak najszybciej znajdź jakiś park, w którym znowu będziesz mogła się przespać.

- Dlaczego?

- Wszystkiego dowiesz się od Niej. Pozdrów moje dzieci, kiedy dotrzesz do Obozu. Miłej podróży! – odparła, ignorując moje pytanie i powracając do swojego zniewalającego uśmiechu. Pomachała mi na pożegnanie i przeszła na drugą stronę ulicy. Gdy przejechał za nią samochód, już jej nie było.

Co to, do cholery, miało znaczyć? Nie miałam ochoty rozwiązywać teraz tej zagadki. Poczułam, jak ssie mnie w żołądku i to wcale nie od braku nikotyny. Byłam po prosto głodna. Ruszyłam aleją Hempstead w stronę Hempstead Turnpike, chwilowo zabijając głód papierosem.

Gdy dotarłam do alei Fulton, w końcu pokonałam strach przed kradzieżą czegoś ze spożywczego. Głód nie dawał mi spokoju. Nie pokonał go nawet papieros. Weszłam do pierwszego lepszego sklepu z żywnością i ruszyłam do działu z pieczywem. Porwałam stamtąd dwie bułki, a z półki obok butelkę z wodą i ruszyłam w stronę wyjścia.

Niefartownie, jakaś kobieta zobaczyła, że nie zapłaciłam za swoje zakupy i krzyknęła w moją stronę, że mam się zatrzymać. Ja jednak tego nie zrobiłam. Nawet się nie oglądając, ze stoickim spokojem wyszłam ze sklepu i dopiero wtedy rzuciłam się biegiem wzdłuż alei Fulton. Słyszałam, jak kilka osób za mną krzyczy, ale nie zwracałam na nie uwagi. Teraz liczyła się tylko ucieczka.

Zaczęłam iść dopiero, gdy dotarłam do Hempstead Bethpage Turnpike. Idąc spokojnie ulicą, jadłam swoje bułki i zapijałam je wodą. Wyglądałam jak zwykła nastolatka z dziwną bronią, a nie zbieg i złodziej. I tego zamierzałam się trzymać.

Zegar nad jednym ze sklepów wskazywał siódmą trzydzieści nad ranem. Ludzie powoli wychodzili z domów do pracy. Ja właśnie dotarłam do parku Eisenhower. Znowu wybrałam najbardziej odosobnioną ławkę, wzięłam zostawioną przez kogoś gazetę z kosza obok i kładąc ją na moją twarz, położyłam się na moim prowizorycznym łóżku.

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz