- Co kombinujesz? – spytał niepewnie Mark, ani na moment nie spuszczając wzroku z mojej twarzy. Rzuciłam mu cwany uśmieszek.
- Wezmę udział w walkach – powiedziałam lekko, tak jakbym wcale nie porywała się na swoje życie. No, może nie życie, ale przynajmniej zdrowie.
- W niczym nie bierzesz udziału! Skąd w ogóle wytrzasnęłaś taki pomysł?! – warknął Mark, automatycznie się denerwując. Wzruszyłam ramionami, podchodząc do ławki, na której leżały czyste bandaże Clarisse.
- Wyluzuj, braciszku. To tylko zabawa – zaczęła bronić mnie Clarisse. W duchu byłam jej wdzięczna, że stanęła po mojej stronie, przeciwstawiając się własnemu bratu.
- Nie, Clarisse. Sama wiesz, że niektórzy traktują to zbyt poważnie. W tym ty – Mark nie dawał za wygraną. Kompletnie go ignorując, zaczęłam owijać bandaże wokół dłoni. Chłopak podszedł do mnie, wściekle łapiąc za moje ramię. – Artemia, powiedziałem Ci, że nigdzie nie idziesz!
- Na szczęście to nie ty decydujesz o moim życiu – odwarknęłam, wyszarpując się z jego uścisku. Zgrzytnęłam zębami, tracąc do niego resztki cierpliwości. – Nie jestem małą dziewczynką, umiem sobie poradzić.
Mark spojrzał w bok, przymykając oczy. Widziałam, jak jego pierś falowała szybko, gdy próbował się uspokoić. Dłonie zacisnął w pięści, a spomiędzy jego ust wypływały głośne oddechy. W końcu przeczesał dłonią swoje brązowe włosy i znów na mnie spojrzał. W jego oczach widziałam troskę zmieszaną ze złością.
- Po prostu nie chcę, żeby Ci się coś stało – wymamrotał. Westchnęłam ciężko, kończąc owijać obie dłonie bandażem. Wątpiłam, by był mi potrzebny, ale chciałam wyglądać profesjonalnie jak Clarisse.
- Mark – zaczęłam, unosząc prawą dłoń do jego policzka. Pogłaskałam go po nim, lekko się uśmiechając. – Zaufaj mi. Jak mam sobie poradzić na misji, jeśli wciąż będziesz zakazywać mi walczyć?
- Ona ma rację – Clarisse podeszła do nas od boku. Położyła dłoń na ramieniu chłopaka i uścisnęła je pokrzepiająco. – Zobaczysz, jeszcze skopie im wszystkim tyłki i będziesz z niej dumny. Wiesz, że to potężna półbogini.
- O to się martwię – westchnął chłopak. Chciałam zapytać, co miał na myśli, ale mi nie pozwolił, zagarniając mnie do mocnego uścisku. Wtuliłam twarz w jego pierś, zapominając o wszystkich troskach. Teraz liczyła się tylko jego bliskość.
Szkoda, że nie liczyła się, gdy zdradzałaś go z Leo.
Czasem nie cierpiałam mojej podświadomości.
- Chodź, zgłosimy Cię do Chejrona – Clarisse wyrwała mnie z ramion Marka i objęła w pasie. Machnęłam chłopakowi dłonią na pożegnanie i poszłam za dziewczyną.
Centaur stał przy wejściu na trybuny, w dłoni trzymając podkładkę z listą uczestników i długopisem. Rozmawiał właśnie z niską dziewczyną, którą kojarzyłam z domku Ateny. Widząc, że do niego zdążamy, kiwnął jej głową na odchodne i posłał nam życzliwy uśmiech.
- Nie przypuszczałem, że będziesz chciała wziąć udział, Artemio – powiedział na powitanie. Siłą woli powstrzymałam się przed przewróceniem oczami.
- Ostatnio nie miałam szansy, nieprawdaż? – odgryzłam się szybko, nawiązując do odwołanych, zeszłotygodniowych zawodów z walki bez broni po incydencie z Leo i Markiem. Oczy Chejrona błysnęły dziwnym blaskiem, którego nie potrafiłam zinterpretować.
- Clarisse, Tobie przypadła walka z Annabeth – centaur całkowicie zignorował moją odzywkę. W duchu poczułam mały tryumf, bo uwielbiałam zaginać ludzi. – Ty, Artemio, zmierzysz się z Kalipso.
CZYTASZ
Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*
FanficMity stały się rzeczywistością. *w fanfiction pojawiają się wszelkiego rodzaju używki, sceny erotyczne i przekleństwa, czytasz na własną odpowiedzialność*