68. Córka Hefajstosa

247 13 2
                                    

26.07.2011r., czwarta po południu

Siedzieliśmy z Markiem w przytulnej kafejce w samym centrum Manhattanu. Przez różowe słomki sączyliśmy zimne drinki, które udało się kupić chłopakowi przy pomocy fałszywego dowodu. Rozpływałam się w słodkim smaku mojito, palcami bawiąc się różową palemką. Mark zamówił whiskey z colą. Przechylił szklankę i opróżnił ją do końca. Z hukiem postawił puste szkło na drewnianym stoliku.

Uniosłam wzrok akurat, żeby zobaczyć, jak się do mnie uśmiecha. Ekscytacja zabuzowała w moich żyłach, bo wiedziałam, co zaraz się stanie. Mark sięgnął do bocznej kieszeni spodenek i wyciągnął z niej paczkę czerwonych L&Mów. Wyciągnął jednego papierosa. Rozchyliłam usta. Szlug wylądował między moimi wargami. Uśmiechnęłam się słodko i odpaliłam go maleńkim płomyczkiem, który przyzwałam na wskazujący palec prawej ręki. To samo zrobiłam z papierosem Marka.

Zaciągnęłam się szlugiem, wciągając w płuca zbawienną nikotynę. Wypuściłam dym z ust, prawie jęcząc z przyjemności. Brakowało mi tego uczucia. Będąc w obozie, niezbyt mogliśmy wychodzić poza jego teren bez potrzeby, a w pobliżu nie było żadnego sklepu sprzedającego papierosy. Fakt, jedną paczkę podrzucił mi Nico, ale wystarczyła mi na maksymalnie trzy dni. Palenie mnie uspokajało i wcale nie traktowałam go jako niezdrowy nałóg. Jeżeli przeżyję walkę z Tartarosem, to najwyżej umrę na raka płuc.

Akurat strzepywałam popiół z nadpalonego papierosa, gdy do moich uszu dobiegł głośny szelest. Wytężyłam słuch. Hałas się powtórzył. Zerknęłam na Marka, sprawdzając, czy też to słyszał, ale on palił swojego papierosa w milczeniu, nieobecny wzrok utkwiwszy w pustej szklance przed sobą. Rzuciłam papierosa na chodnik i przydeptałam go butem. Wstałam z gracją, ignorując lekki szum w głowie wywołany alkoholem i nikotyną. Postąpiłam kilka kroków w głąb zaciemnionej uliczki, skąd dochodził powtarzający się szelest.

- Gdzie idziesz? – za plecami usłyszałam zaniepokojony głos Marka. Spojrzałam na niego przez ramię i posłałam mu uspokajający uśmiech.

- Widziałam, jak w tę uliczkę wbiegł wychudzony pies. Sprawdzę, czy wszystko z nim okej i wracam – wymyśliłam na szybko. Nie chciałam go okłamywać, ale jeżeli dojdzie do walki, to i tak ją usłyszy.

Mark wzruszył ramionami i wrócił do palenia. Poprzednie dwie godziny spędziliśmy na chodzeniu po sklepach i wyobrażaniu sobie o posiadaniu rzeczy, których nie mogliśmy mieć. Nie dziwiłam się, że jest zmęczony. W dodatku nie pałał sympatią do zwierząt, co wyraźnie pokazał, gdy przedstawiałam mu Kolasiego. Ciekawe, co u niego słychać.

Ujęłam w dłoń rękojeść sztyletu i powoli weszłam w ciemną uliczkę. Rozglądałam się uważnie dookoła, ale nie widziałam niczego podejrzanego. Po lewej stał niebieski kontener na śmieci, po prawej kilka kartonowych pudeł. Uliczka kończyła się metalową siatką. Na ścianach po obu stronach wisiały metalowe drabiny przeciwpożarowe. Żadnych śladów potworów.

Opuściłam gardę. Schowałam sztylet do pochwy w kieszeni dresów i już miałam odwracać się do odejścia, gdy czyjaś dłoń nagle wylądowała na moich ustach. Chciałam krzyknąć, ale ktoś posłał mnie na ścianę. Huknęłam o nią mocno plecami, aż zaparło mi dech w piersi. Obce palce oplotły moje gardło jak obślizgłe węże. Próbowałam złapać powietrze, ale nie mogłam. Krew uderzyła mi do głowy, ostatnie pokłady tlenu w organizmie usilnie próbowały natlenić mózg.

Siłą woli pozbyłam się łez sprzed oczu, wyostrzając wzrok. Próbowałam skupić go na moim oprawcy, ale rosnące ciśnienie rozsadzało mi czaszkę od środka. Zacisnęłam palce na bicepsach dusiciela, czując pod nimi miękki materiał. Do mojego mózgu dotarła opóźniona informacja, że znajduję się w powietrzu. Nie dość, że ktoś mnie dusił, to jeszcze trzymał tak, że nie czułam gruntu pod nogami.

Córka Dziewicy: Kwadra pierwsza *ZAKOŃCZONE*Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz