Rozdział 56

0 0 0
                                    

Minął miesiąc. Znowu nadeszła wiosna i wszystko zaczęło się zielenić. Jeździłem razem z Lucasem po lesie. Polowaliśmy. Pozwoliłem mu nawet prowadzić Wichra i nie szło mu najgorzej. Wróciliśmy do obozu to już słońce zaczęło się chować, ale ani Afry ani Shanti nigdzie nie było. Przeszukaliśmy pół obozu szukając ich.
- Jak wrócą, to zabieramy jej dzieci - powiedziałem do Lucasa. - Nie dość, że pół dnia ich nie ma, to jeszcze jestem pewny, że cały czas nosiła dwójkę dzieci - mruknąłem. Chłopiec pokiwał głową. Wróciły wieczorem. - A wy gdzie się podziewałyście cały dzień? - zapytałem podchodząc do nich.
- Na polu, a później na malinach - odparła pokazując mi koszyk. - Chcesz? - zapytała. Westchnąłem przytulając ją delikatnie. Odwiązałem Avę z jej pleców. - Co to za kradniecie mi dzieci? - zapytała zła. Pocałowałem ją w policzek rozbawiony. - Mam ci przypomnieć, jak to bolało, jak próbowaliście odwiązać Lucasa albo Shanti? - zapytała niezadowolona.
- Będziesz się o to wściekać? - zapytałem po czym mrugnąłem do jej najstarszego syna. Razem z siostrą przytulili ją. Pogłaskała ich po głowach. Lucas zabrał nieświadomej matce brata i zaczął uciekać.
- Lucas! - krzyknęła.
- Wybacz mamo! Wilczy Kieł kazał! - zawołał nie zatrzymując się. Patrzyła na chłopca, a do jej oczu napłynęły łzy.
- Co się dzieje Afro? - zapytałem zaniepokojony. Spojrzała na ziemię i pokręciła głową. Podszedłem do niej chcąc ją przytulić delikatnie. Zabrała dziecko z moich rąk i uciekła rozbawiona. - Afro! - zawołałem za nią. Patrzyła na mnie, zamiast patrzeć gdzie biegnie i odbiła się od mojego brata. Złapałem ją nim się przewróciła. Spojrzała na Niedźwiedziego Kła zdziwiona. Przyglądała mu się. Dopiero teraz zauważyłem jak fatalnie on wygląda... Wyłysiał trochę i jego sylwetka wyglądała bardziej jak naszego ojca. Był zgarbiony i zmęczony. On też mierzył ją wzrokiem i uśmiechnął się lekko. - Widzę, że nieźle dali ci w kość - powiedziałem.
- Tsa... Ostatnich kilku nocy nie przespałem zbyt dobrze... - powiedział. - Lawendowa Perła jest straszna - dodał ciszej.
- Myślisz, że dlaczego tak szybko stamtąd uciekłem? - zapytałem rozbawiony. Drzwi do chaty się otworzyły.
- Ukryjcie mnie. Błagam! - poprosił z rozpaczą. Pierwszy raz go w takim stanie widziałem. Kazałem mu stanąć za sobą. Byłem trochę wyższy od niego i to go mogło uratować. Ale teraz i ja spanikowałem. Afra chyba to zauważyła, bo zaczęła mówić przypadkowe rzeczy. Uśmiechnąłem się i odpowiadałem równie przypadkowo. Rozmawialiśmy od rzeczy, ale dowiedziałem się dużo ciekawych informacji. Po chwili podeszła do nas Lawendowa Perła. W wysokiej ciąży. Było mi ich żal, a jednocześnie byłem zły na obu.
- Um... Nie widzieliście może Niedźwiedziego Kła? - zapytała. Czułem jak mój brat cały drży przerażony. - Wyszedł na chwilę i nie wiem gdzie poszedł - powiedziała. Pokręciliśmy głowami.
- A coś się stało? - zapytała Afra.
- Chciałam, żeby dziećmi się zajął, bo muszę iść porozmawiać z Lawirowym Jeziorem - stwierdziła, po czym przyjrzała się Afrze. - Nie miałaś przypadkiem dwójki dzieci? - zdziwiła się.
- Lucas wziął brata - odpowiedziała dziewczyna.
- Genialne! - stwierdziła Lawendowa Perła, po czym poszła do chaty.
- Biedny Anthony - szepnął mój brat. - Ja nie mogę tam wrócić - dodał szybko. Spojrzałem na Afrę. Ona też na mnie patrzyła.
- Masz gdzie zostać? - zapytałem brata zrezygnowany. Pokręcił głową i oboje spojrzeliśmy na Afrę. Przestraszona wbiła wzrok w Avę.
- Proszę... Śnieżny Kwiecie... - zaczął ją błagać mój brat. - Ona tu zaraz wróci - dodał z paniką. Zachowywał się jak Afra względem Prędkiej Bryzy...
- Niech Wilczy Kieł decyduje... To wasz rodzinny dom - powiedziała patrząc na mnie. Westchnąłem.
- Leć. Możesz się tam ukryć, ale niczego nie dotykaj - powiedziałem. Od razu pobiegł w tamtym kierunku, a ja wziąłem dziecko z rąk Afry.
- Gdzie Lucas? - zapytała przestraszona. Zaczęła się rozglądać.
- Aż taki mały już nie jestem - odpowiedział obrażony. Ciekawy jestem ile wie... Przytuliła go. - Mamo... Dusisz nas - powiedział chłopiec, a ona ich podniosła.
- Afro... Rana... - przypomniałem. Zabrałem jej ich. Postawiłem Lucasa na ziemi, a on oddał mi Mateo. Po chwili przybiegła Shanti i też się do niej przytuliła. Podniosła córkę. - Afro! - krzyknąłem zły. Próbowałem zabrać dziewczynkę, ale niemowlaki mi to uniemożliwiały. Pogłaskała Lucasa po głowie i odstawiła jego siostrę. Dzieci wtuliły się w nią. Wyglądała na zadowoloną.
- Idźcie się jeszcze bawić - powiedziała puszczając dzieci. Uciekły, a Afra poszła w kierunku chaty.
- Gdzie idziesz? - zapytałem.
- Po nożyk. Znowu jest sterta zdobyczy - powiedziała.
- Zostawiasz mnie samego z dziećmi?
- Tylko na chwilę - odparła znikając w chacie. Nie wracała dłuższą chwilę. Nie żebym nie ufał bratu... Ale wolałem go skontrolować. Afra wypadła z chaty omal się ze mną nie zderzając. Coś musiało się stać...
- Co się stało? - zapytałem.
- Twój brat... - rzuciła. Wiedziałem. - Nawet tam nie idź, bo się zdenerwujesz niepotrzebnie - powiedziała. Pocałowałem ją w czoło. Poszła do ogniska i wzięła sarnę. Zaczęła przygotowywać zwierzę, a ja krążyłem nad nią z dziećmi na rękach. Oba maluchy płakały, a ja nie mogłem ich uspokoić. Spojrzała na mnie. - Będziesz tak paradował nade mną dopóki nie utnę sobie całej ręki? - zapytała. Zacięła się.
- To uspokój ich - poprosiłem. Odłożyła zwierzynę i wzięła ode mnie najpierw dziewczynkę, później chłopca i obydwu uspokoiła. Patrzyłem na nią. Uśmiechnęła się lekko i oddała mi maluchy. Wróciła do przygotowywania sarny. Wzięła jeszcze królika i oba odniosła do ognia. Usiadła obok mnie, a ja oddałem jej dzieci. Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Gdy księżyc wznosił się na niebie wróciliśmy do chaty z Lucasem i Shanti. Mój brat leżał w kącie.
- Dlaczego tutaj jest Niedźwiedzi Kieł? - zapytała dziewczynka. Widziałem smutek malujący się na twarzy mojego brata. Jego córka prawdopodobnie nigdy nie odezwie się do niego "tato"...
- Idźcie spać - powiedziała Afra. - Bo jutro będziecie niewyspani - dodała. Rodzeństwo położyło się w się na swoim miejscu. Okryłem ich kocem. Przykryłem Afrę siadając obok niej. Dałem też koc mojemu zdziwionemu bratu. On zawsze był zmarzluch.
- A ty? - zdziwił się.
- A ja mam swoje ciepło - odparłem wtulając się w dziewczynę. Posłałem mu zwycięski uśmiech, a on nie wyglądał na najszczęśliwszego. Niedługo później zasnęliśmy.

Moja Śnieżna Księżniczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz