Rozdział 52

0 0 0
                                    

Pukałem do drzwi chaty medyczki, która po chwili wyszła zaspana.
- Co się dzieje? - zapytała.
- Ona rodzi! - odparłem przerażony.
- On bardziej to przeżywa niż ja - stwierdziła Afra, a Słodka Śmierć się zaśmiała.
- Bo to moja wina... - spanikowałem jeszcze bardziej. Medyczka wpuściła nas do środka.
- Połóż się - poleciła Afrze, która od razu wykonała polecenie. Słodka Śmierć zaczęła badać jej brzuch. - A jemu co się stało? - zapytała kiwiąc na mnie.
- Przestraszyła się mnie i dlatego zaczęła rodzić - powiedziałem załamany.
- Nie wiem, czy uda nam się tradycyjny poród... - powiedziała po chwili medyczka. Spanikowałem. - Wilczy Kle uspokój się albo cię zaraz stąd wyrzucę - zagroziła. - Przy porodzie Lucasa siedziałeś nade mną i myślałam, że będziesz to robił za mnie - przyznała.
- Chodź tutaj - poprosiła Afra wyciągając w moim kierunku rękę. Usiadłem obok niej chwytając jej dłoń. - Ściśnij mnie tak mocno jak się boisz - poprosiła, a ja wykonałem polecenie wiele nie myśląc. Po chwili poluzowałem uścisk nie chcąc zrobić jej krzywdy.
- Przy porodzie pomaga to przy panice też - skomentowała rozbawiona medyczka. - Ryzykujesz i rodzisz naturalnie czy to co za pierwszym razem? - zapytała Afrę.
- Co proponujesz? - zapytała dziewczyna. Nie słuchałem odpowiedzi medyczki. Byłem zbyt przerażony. Usłyszałem tylko 3 rzeczy: skomplikowany poród, bliźniaki i blizna... Oraz odpowiedź Afry. - Ryzykuje - stwierdziła.
- To czeka nas długi poród - stwierdziła, a ja cały pobladłem.
- Możesz iść jeśli się boisz - powiedziała łagodnie Afra. Pokręciłem głową. - Jesteś pewny? - znowu pokręciłem głową. Uśmiechnęła się ściskając moją rękę. Patrzyłem na nią szeroko otwartymi oczami.
- Nie przegapił ani jednego twojego porodu - przypomniała Słodka Śmierć. - Jak rodziłaś Shanti to później zemdlał. Księżycowa Woda nie mógł go ocucić. Zioła też nie działały - opowiadała ze śmiechem.
- Było minęło - mruknąłem obrażony.
- Jesteś blady - stwierdziła Afra.
- Nie jestem - uparłem się. Dziewczyną miotały kolejne skurcze.
- Victor? - zapytała, a ja spojrzałem na nią. - Nie bój się - powiedziała ściskając moją dłoń. - Odetchnij na zewnątrz jeśli ci to pomoże - poleciła. Pokiwałem głową i chwiejnym krokiem wyszedłem z chaty. Świeże powietrze od razu mnie wzmocniło. Nabrałem kolorów i poczułem się znacznie lepiej. Słońce już zaczęło się wznosić... Usłyszałem krzyk Afry i przypadłem do drzwi. Próbowałem je otworzyć, ale były zamknięte. Usłyszałem śmiech, a po chwili drzwi puściły omal mnie nie przewracając. Afra zwijała się z bólu. Usiadłem obok niej, chwytając jej dłoń. Spojrzała na mnie. - Victor spokojnie, ja jeszcze nie umieram - powiedziała rozbawiona. Zmierzyłem ją wzrokiem niezadowolony.
- Nawet nie próbuj tak mówić - zagroziłem. Przy następnej fali bólu jęknęła. Medyczka od razu przyłożyła swoje dłonie do jej brzucha, a ja delikatnie pocałowałem dłoń Afry. Wpatrywałem się w nią. Z jej oczu popłynęło kilka pojedynczych łez.
- Przy następnym skurczu zacznij przeć - powiedziała Słodka Śmierć. Afra zaczęła krzyczeć z bólu i zwijać się, a po jakiejś godzinie, która zdawała się trwać wieczność, urodziła córeczkę. Naszą córeczkę... Patrzyłem na nią oczarowany. Dziecko wyglądało jak mała wersja Afry. Medyczka mi podała zawiniątko, które zrobiła z malucha. - Z drugim dzieckiem będzie trochę łatwiej - stwierdziła. Afra wzięła kilka głębszych wdechów. Była już zmęczona... Delikatnie pogładziłem jej włosy. Uśmiechnęła się lekko. Schyliłem się i pocałowałem jej policzek. Zagryzła wargę walcząc z bólem. Ścisnęła z całej siły moją rękę. - Chwila oddechu, a jak będziesz gotowa to zacznij przeć - poinstruowała medyczka. Pokiwała głową, a już za chwilę było to samo co na początku. Po pół godzinie trzymała na rękach chłopca. Była wykończona. Delikatnie położyłem dziewczynkę na jej brzuchu. Słodka Śmierć podała jej jakieś zioła wzmacniające. - Macie pomysły na imiona? - zapytała medyczka. Afra spojrzała na mnie.
- Victor? - zapytała.
- Będziesz się mylić - odparłem. Zaczęła się śmiać, a ja dopiero teraz zrozumiałem, że ona chciała, żebym to ja coś zaproponował... - Że ja mam wybrać? - chciałem się upewnić zakłopotany. Kiwnęła głową. - Ava i Mateo? - powiedziałem jedyne dwa imiona, które przyszły mi na myśl.
- Kojarzę te imiona... - powiedziała zamyślona Słodka Śmierć. - Kryształowe Niebo i Księżycowa Woda? - chciała się upewnić. Spanikowałem. Co ja miałem zrobić?
- Victor - powiedziała ściskając moją rękę. Spojrzałem na nią. - Spokojnie - odparła.
- Jak ty to robisz, że jesteś taka spokojna? - zapytałem lekko się uspokajając.
- Nie jestem spokojna, cała panikuje - odparła rozbawiona. - Ale nie wolno okazywać strachu przy dzieciach - dodała. Tak samo jak słabości... Ale zacząłem się zastanawiać o kim mówiła jako o dziecku. Podniosła się powoli, a ja pomogłem jej wstać. Wziąłem chłopca na ręce, nie chcąc, żeby się przemęczała. Sam jednak nie stałem stabilnie.
- Imiona ładne wybrałeś - powiedziała medyczka, gdy wychodziliśmy. - Dzieci są zdrowe, ale chce was zobaczyć za niecały miesiąc - powiedziała. Pożegnaliśmy się i poszliśmy do chaty. Afra szła powoli, przytulając córeczkę do siebie, prawdopodobnie bojąc się, żeby nie zmarzła. Weszliśmy do chaty. Księżycowa Woda i dzieci czekali na nas w dużym pokoju.
- Taka kruszynka? - zapytał ojciec przyglądając się dziewczynce na rękach Afry. - My się martwiliśmy, że to dziecko będzie ogromne - przyznał.
- Bo to nie jest dziecko, a dzieci - odparłem pokazując mu chłopca na moich rękach. Przyglądał im się chwilę.
- Jak je nazwaliście? - zapytał.
- Victor się zastanawiał nad imionami Mateo i Ava - powiedziała Afra. Księżycowa Woda zmierzył mnie znudzonym wzrokiem.
- Już bardziej kreatywnie się nie dało? Imiona dziadków im dawać? - zapytał. Wybuchnęliśmy śmiechem. Lucas podszedł do swojej matki i wyciągnął rączki w kierunku dziecka. Dziewczyna schyliła się i dała mu na ręce córeczkę. Przyglądał się dokładnie maluchowi po czym spojrzał na nas.
- Oddaliście im swoje kolory? - zapytał zdziwiony. Znowu zaczęliśmy się śmiać.
- Nie - odpowiedziała jego matka.
- Wilczy Kieł jest cały blady, a dziecko różowe - stwierdził.
- To z nerwów - wyjaśniłem. Shanti podeszła do brata i też zaczęła przyglądać się małej siostrzyczce. Afra się podniosła i oparła o mój bark, omal mnie nie wywracając. - Ja nadal nie stoję na swoich nogach - szepnąłem do niej.
- Wybacz - odszepnęła. - Daj potrzymię go, a ty odpocznij - powiedziała.
- A to nie powinno być na odwrót?
- Ja się nie przewracam - odpowiedziała rozbawiona. Wzięła dziecko, a ja oparłem się o ścianę siadając. Wzięła też dziecko z rąk Lucasa i poszła do sypialni. Słyszałem, że siadała tak samo jak ja. Ojciec jakiś czas temu wyszedł na obóz, a ja nawet nie wiem kiedy zasnąłem.

Moja Śnieżna Księżniczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz