Rozdział 97

0 0 0
                                    

Ocknąłem się. Czułem się fatalnie. Usta miałem zaciśnięte. Było mi zimno i ciepło zarazem. Otworzyłem oczy, co nie było prostym zadaniem. Rozejrzałem się. Siedziałem w dużym pokoju, a wszystkie nasze dzieci patrzyły na mnie. Widziałem przerażenie na ich twarzach. Słodka Śmierć panikowała, a ja miałem poważny wyraz twarzy. Byłem spokojny. Wpatrywałem się chwilę w Lucasa, który nie wytrzymał tego zbyt długo i po chwili wtulił się we mnie płacząc. Wypuściłem powoli powietrze, poprawiając się. Po policzkach Słodkiej Śmierci spłynęło kilka łez. Zamknąłem oczy i pocałowałem czubek głowy Lucasa. Cały drżał.
- Ciii... - wychrypiałem przez zaciśnięte zęby. - Co się z wami dzieje? - zapytałem. Poczułem nagły przypływ bólu. Wziąłem głęboki oddech.
- Victor... - załkała medyczka. - Ja naprawdę nie mogę nic zrobić... Staram się jak najmocniejsze zioła ci dać, ale ja nie chcę cię zabić... - powiedziała załamana.
- Uspokój się - poprosiłem. Pogładziłem plecy Lucasa. - Ty też nie płacz - powiedziałem. - Jeszcze nie umieram - odparłem.
- Victor, ale ty właśnie umierasz... - powiedziała zapłakana medyczka.
- Jeszcze po mnie nie przyszła - powiedziałem. - Zostało mi jeszcze kilka lat życia - dodałem. - Zawsze mi tak powtarza - powiedziałem poprawiając się i gładząc włosy Lucasa.
- Victor, ale naprawdę...
- Dajcie mi trochę czasu, a ja będę jeszcze biegał - powiedziałem opierając głowę o ścianę. Wziąłem głęboki oddech i powoli zacząłem się podnosić, podnosząc zarazem Lucasa. Chłopak zaczął panikować. Prawie stałem, ale prawa noga nadal była w pełni niesprawna. Postawiłem Lucasa na ziemi. - Z tobą jeszcze się przewrócę - powiedziałem rozbawiony.
- Victor usiądź - poprosiła medyczka. Przeciągnąłem się powoli. Shanti i bliźniaki od razu do mnie przypadli. Pogłaskałem ich po głowach rozbawiony.
- Hej spokojnie - powiedziałem. - Ja przecież jeszcze żyje - odparłem. - A co z Ropuszym Śpiewem? - zapytałem patrząc na Słodką Śmierć.
- Umarł kilka dni po tym jak sobie to wstrzyknął... - powiedziała zmieszana.
- Czyli nie było mnie...? - zapytałem czekając aż ktoś dopowie.
- Tato byłeś nieprzytomny ponad miesiąc - powiedziała załamana Ava. Pogłaskałem ją po głowie.
- To już wiem czemu mam tyle siły - odparłem rozbawiony.
- Uparty jesteś - mruknęła niezadowolona medyczka.
- Od zawsze byłem - odparłem. - Gdzie ja jestem? - chciałem się dowiedzieć, bo nie poznawałem za bardzo tego miejsca.
- W moim domu... - odpowiedziała Słodka Śmierć.
- Masz tu jakieś przeciwbólowe, prawda? - zapytałem, bo znowu poczułem ostry ból.
- Victor nie mogę ci nic dać - powiedziała załamana. - Już jesteś i tak na dość mocnych ziołach...
- To nic - odparłem. - Idzie się ktoś ze mną przejść? - zapytałem.
- Jesteś w tym momencie niepoważny - skarciła mnie Shanti.
- Jestem żywy - poprawiłem ją. - I czuje się świetnie - dodałem.
- Victor siadaj - powiedziała medyczka. Lucas delikatnie mnie przytulił.
- Pójdziesz ze mną, prawda? - zapytałem go szeptem. Pokiwał powoli głową, za co w nią oberwał od siostry.
- Lucas! - oburzyła się. Wyszeptał jej coś do ucha. - Może masz rację... - westchnęła. Pocałowałem bliźniaki, które nadal się we mnie wtulały.
- Co wy tacy przytulaśni? - zapytałem rozbawiony. Opierając się o ścianę poszedłem w kierunku drzwi lekko utykając.
- Tato poczekaj - poprosił Lucas. Chwycił moje ramię chcąc mi pomóc.
- Poradzę sobie - powiedziałem rozbawiony. Wyszliśmy z chaty. Starałem się iść sam, ale Lucas nie odpuszczał. Usiedliśmy przy ognisku.
- Coś ci pomóc? - zmartwił się.
- Siadaj - powiedziałem. - Przecież jeszcze nie umieram - odparłem rozbawiony.
- Tato nie mów tak nawet... - powiedział zmartwiony. Pocałowałem czubek jego głowy. Westchnąłem i podciągnąłem lewą nogę do klatki i oparłem się o nią. Prawej nie byłem w stanie podnieść. Wziąłem głęboki oddech. - Coś cię boli?
- Wszystko jest w porządku - powiedziałem. - Oddycham na zapas, bo po waszej reakcji wnioskuje, że nie często będę mógł pooddychać świeżym powietrzem - powiedziałem rozbawiony. - Teraz gdy Ropuszy Śpiew nie żyje nic mi nie zagraża - dodałem. Chłopak się we mnie wtulił, a ja się zaśmiałem lekko. Posadziłem go na swojej chorej nodze czego szybko pożałowałem. Od razu zeskoczył z mojej nogi. Resztę wieczoru spędziliśmy na rozmowach.
- Zaprowadzę cię do Słodkiej Śmierci - zaproponował Lucas, gdy księżyc zaczął wznosić się na niebie.
- Nie mogę wrócić z tobą? - zapytałem zawiedziony. Patrzał na mnie zmieszany. - Widziałeś jak mi się cały czas przygląda? - zapytałem. - I płacze jak zauważy u mnie oznakę bólu - dodałem. - Po co mam ją niepotrzebnie martwić? - zapytałem, a Lucas westchnął. Zacząłem się powoli podnosić. Pomógł mi wstać i razem poszliśmy do chaty. Zaprowadził mnie do sypialni... Zmieniło się tu trochę... Usiadłem pod ścianą przy pomocy Lucasa. Usiadł obok mnie i przytulił mnie delikatnie. Posadziłem go na swoich nogach twarzą do siebie. Nie był zadowolony, ale zapewniłem, że nic mi nie jest. Gładziłem jego włosy dopóki nie zasnął. Zasnąłem chwilę później z okropnym bólem w nogach i rękach.

Czas mijał. Jak obiecałem tak też zrobiłem. Każdego dnia coraz bardziej pokonywałem swoje przeszkody i coraz lepiej wychodziło mi chodzenie. Niestety cały czas musiałem brać zioła przeciwbólowe, bo ból był nie do zniesienia. Niestety od jakiegoś czasu zacząłem borykać się z zanikami pamięci... Zapominałem imiona dzieci, myliłem ich... Nie pokazywałem tego, starałem się to ukryć. Przestałem się do nich zwracać imionami, żeby nie poznali, co się ze mną dzieje. Zacząłem natomiast częściej używać określenia "syn" i "córka" pod każdą odmianą. Z maluchami mało rozmawiałem. Pewnie ich rodzice bali się, czy coś mi się przez nich nie stanie. Coraz częściej natomiast wychodziłem na obóz. Dzisiaj znowu wyszedłem i od razu zobaczyłem malucha przy ognisku. Zabolała mnie głowa. Nie mogłem przypomnieć sobie jego imienia... A może jednak...? Podszedłem do niego i porwałem go do góry.
- A co ty tu tak sam robisz? - zapytałem rozbawiony. Spojrzałem na chłopca. Od razu mi się przypomniał mały Lucas... - Gdzie masz mamusię? - zapytałem. Rozejrzał się po czym wzruszył ramionami. Też zacząłem się rozglądać. Przecież Afra nigdy nie zostawiała go samego... Zobaczyłem, że ktoś się do nas zbliża. Lucas wyciągnął rączki w jego kierunku. - Co się stało? - zapytałem. Po chwili przypomniało mi się, że tak przecież wygląda Prędka Bryza... Przytuliłem chłopca do siebie i delikatnie pocałowałem jego włosy. - Gdzie jest twoja mamusia? - zapytałem chłopca.
- Dasz mi go? - zapytał wódz wyciągając ręce w kierunku chłopca.
- Nie - oburzyłem się i odsunąłem kilka kroków. - On jest mój - powiedziałem, co zdekoncentrowało mężczyznę.
- Wilczy Kle? - zapytał zmieszany.
- Nie pozwolę ci go zabrać. Możesz zrobić co zechcesz, Lucas jest mój - warknąłem. Patrzył na mnie jeszcze bardziej zdezorientowany. Wyciągnął ręce i podszedł bliżej. - Nie pozwolę ci go znowu skrzywdzić Prędka Bryzo - warknąłem. - Dość już, że chciałeś go tak źle uczyć - dodałem. - Muszę znaleźć Afrę... - powiedziałem cicho. Zacząłem się rozglądać, a on wykorzystał moment mojej nieuwagi i próbował zabrać mi chłopca. Odsunąłem się szybko.
- Tato - zawołał chłopiec do Prędkiej Bryzy. Westchnąłem cicho.
- Wiem, że nigdy nie uzna mnie za swojego ojca, ale i tak będę walczył i nie pozwolę go skrzywdzić - warknąłem.
- Tato spokojnie - powiedział mężczyzna i tym razem to ja byłem bardziej zdezorientowany. Poczułem nagłe ukłucie bólu. Mężczyzna zabrał chłopca z moich rąk a ja poleciałem w przód mdlejąc.

Moja Śnieżna Księżniczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz