Rozdział 57

0 0 0
                                    

Poczułem szturchnięcie. Mruknąłem coś pod nosem niezadowolony.
- Victor... - wyjąkała przerażona Afra znowu mnie szturchając. Otworzyłem powoli oczy i ujrzałem swojego brata wiszącego nad Afrą. Spał...
- Co on tu robi? - zapytałem, a Afra zaczęła płakać.
- Boje się...
- Ej! Niedźwiedzi Kle! - krzyknąłem na niego, potrząsając nim.
- Już... Już... Zaraz będzie spokój Lawendowa Perło... - dukał przez sen. Podniosłem się i odciągnąłem go od Afry. Wtulił się we mnie i nadal śpiąc próbował mnie pocałować. Chyba pierwszy raz doznałem aż tyle czułości od mojego brata. Wzdrygnąłem się i odepchnąłem go.
- Czy ty jesteś normalny?! - warknąłem. Obudził się trząc oczy.
- Co się dzieje? - zapytał zaspanym głosem. Spojrzał na mnie i się przestraszył. Po czym spojrzał na Afrę. - Czemu ona płacze? - zapytał zdezorientowany.
- Może ty mi powiesz? - warknąłem na niego. Afra się podniosła i wtuliła w moje ramię.
- Victor spokojnie - poprosiła. Westchnąłem.
- Powinieneś odpocząć, ale gdzieś gdzie nie będzie dzieci - powiedziałem.
- Zrobiłem coś nie tak...? - zapytał zmieszany.
- Zastanówmy się... Oprócz tego, że stałeś nad Afrą i tego, że próbowałeś mnie całować, jak chciałem cię od niej odciągnąć to chyba nie - odparłem. Mój brat się zaczerwienił.
- Wybacz braciak...
- Idź spać - poleciłem mu. Kiwnął głową spowrotem się kładąc. Usiadłem obok Afry delikatnie ją przytulając. - Ty też idź spać... - szepnąłem.
- A ty?
- Sprawdzę czy wszystko jest w porządku - powiedziałem. Pokręciła głową.
- Musisz się wyspać - powiedziała. - Odpocznij - poprosiła okrywając mnie kocem i przytuliła dzieci. Wtuliłem się w nią i niedługo później zasnąłem.

Usłyszałem pukanie do drzwi. Zacząłem wstawać, ale mój brat rzucił się na mnie całując mnie. Nie zdążyłem zareagować, a nasze usta już zostały złączone. Szamotałem się z nim dłuższą chwilę, próbując go kopnąć, albo zepchnąć z siebie. Jego usta smakowały okropnie... Po chwili przyszli Księżycowa Woda i Afra. Jak głupio mi było, że musiała mnie widzieć w tak niezręcznej sytuacji. Zaczynało brakować mi powietrza, a mój brat coraz mocniej się we mnie wtulał. Ojciec próbował go odciągnąć.
- Niedźwiedzi Kle! - krzyknęła Afra szarpiąc go. Po chwili udało się nas rozdzielić. Wyplułem ślinę obrzydzony.
- Fuj... Bracie jesteś obrzydliwy... - powiedziałem zdegustowany. Poczerwieniał.
- Ty za to pachniesz malinami - stwierdził. Wielki mi komplement słyszeć to od własnego brata. - W przeciwieństwie do Lawendowej Perły, która ciągle pachnie jakimiś ziołami... - dodał. - Ja już tam nie chcę wracać - powiedział znowu prawie płacząc.
- Była tu dzisiaj - powiedziała Afra. - Szukała cię - dodała, a ja ją przytuliłem. Wszystko słyszałem, a jednocześnie nie mogłem zareagować...
- Idę się umyć w rzece, bo jego oddech jest niemożliwy - szepnąłem jej do ucha. - Zaraz wrócę - powiedziałem głośniej. Puściłem ją, kierując się w stronę wyjścia z obozu.
- Idę z tobą! - krzyknął Lucas i podbiegł do mnie.
- Poczekajcie na mnie! - krzyknęła Shanti goniąc brata. Podniosłem obu i wyszedłem z chaty. Wyszliśmy z obozu od razu kierując się nad strumień. Postawiłem dzieci na brzegu i przepłukałem usta wodą. Przetarłem twarz mokrymi dłońmi, żeby pozbyć się wszystkiego. - Tato! - pisnęła Shanti podbiegając do mnie.
- Co się stało? - zapytałem uśmiechając się delikatnie.
- Lucasa porwało! - krzyknęła. Uśmiech znikł z mojej twarzy.
- Jak porwało? Co się stało? - zapytałem przestraszony.
- Był koń i go porwał - odparła dziewczynka. Po chwili zobaczyłem kilka koni... Między innymi Wichra, Pogromcę, Nadzieję, Ślicznotkę i... Tyrana... A na nim siedział Lucas...
"Bardziej dzikiego konia się wybrać nie dało" - załamałem się. Zagwizdałem, a Wicher przykłusował do mnie. Posłuszny konik. Poklepałem go po karku i wrzuciłem Shanti na jego grzbiet, samemu siadając za nią. Pognałem Wichra i galopowaliśmy za stadem. Wszystkie konie z obozu uciekły... Wicher był jednak zbyt wolny w porównaniu z Tyranem... Przeszkodą były też inne ogiery i klacze. Goniliśmy Lucasa bezskutecznie przez jakiś czas. To zbliżaliśmy się do obozu, to znowu oddaliśmy się. W pewnym momencie zobaczyłem coś na drzewie... Afra... Wskoczyła na Tyrana zwieszając się z gałęzi. Rumak od razu zaczął bardziej brykać. Zagryzłem wargę bojąc się, co się stanie. Jechaliśmy za nimi. Afra podniosła syna i posadziła na gałęzi, omal sama nie spadając. Podjechałem i ściągnąłem chłopca z drzewa. Wtulił się we mnie przerażony. Patrzyłem w kierunku dziewczyny. Trzymała jakąś lianę i starała się okiełznać dzikusa. Kilka razy omal nie spadła. Spojrzała na mnie. Po czym znowu spojrzała na ogiera i zakryła mu oczy. Zaczęła go gdzieś prowadzić.
"Co ona kombinuje?" - zastanawiałem się.
- Afro! - zawołałem i był to błąd... Ogier odwrócił łeb w moim kierunku i zastrzygł uszami. Widziałem przerażenie na twarzy dziewczyny. Odwróciła jego głowę w przeciwnym kierunku i pospieszyła. Spojrzała w tył na całe stado, który teraz galopowalo razem z nimi. - Afro! - zawołałem, ale byłem już za daleko, żeby mnie usłyszała. Zacząłem panikować...
- Tato? - zapytała zmartwiona dziewczynka.
- Racja... Coś trzeba wymyślić... - zacząłem mówić do siebie na głos próbując się uspokoić. Posadziłem oboje dzieci przed sobą, po czym pogalopowałem do obozu. Zeskoczyłem z Wichra omal nie potykając się o własne nogi. Złapałem równowagę, po czym ściągnąłem dzieci. - Myśl, myśl, myśl - powtarzałem uderzając się w głowę. - Prędka Bryza... - powiedziałem i pobiegłem w kierunku jego chaty. Zderzyłem się z ojcem. Trzymał oba maluchy... - Nie, nie, nie... - powiedziałem załamany. Oddała mu dzieci... Tak samo, jak wtedy, gdy uciekła z obozu... Zostawiła dzieci tutaj, żeby były bezpieczne...
- Victor słyszysz mnie? - zapytał ojciec. Spojrzałem na niego spanikowany, nadal siedząc na ziemi. - Gdzie jest Afra? - zapytał powoli mówiąc każdy wyraz.
- Tyran ją porwał - powiedziałem spanikowany. Omal się nie rozpłakałem.
- Wstawaj - skarcił mnie i podał mi rękę.
- Prędka Bryza i wojownicy - powiedziałem tylko.
- Prędka Bryza wie - odparł. Patrzyłem na niego zdziwiony. - Uspokój się.
- Nie... Ja muszę...
- Zostać w obozie - odparł wódz wyłaniając się zza pleców mojego ojca.
- Nie... Ja jej pojadę szukać - powiedziałem.
- Wicher przed chwilą uciekł - zauważył mężczyzna. Spanikowałem. Usłyszeliśmy dźwięk kopyt... Zbliżały się do obozu... Niewiele myśląc chwyciłem jakąś dzidę. Więcej wojowników zrobiło to co ja. Wszyscy byli przerażeni, a ja zdesperowany. Pobiegłem w kierunku wyjścia z obozu, gdzie właśnie wjechało stado koni. Niektórzy zaczęli piszczeć. Chciałem rzucić na oślep, byle zranić głupiego ogiera.
- Stój! - usłyszałem głos Afry. Spojrzałem na nią, a z moich oczu popłynęły łzy.

Moja Śnieżna Księżniczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz