Rozdział 100

0 0 0
                                    

Czas mijał. Moje zdrowie stawało się coraz gorsze. Przestałem wychodzić z sypialni. Wychodziłem tylko tyle ile musiałem. Lucas zaczynał się martwić, ale nie pozwalałem mu przesiadywać ze mną. Zacząłem zamykać drzwi, żeby nikt nie mógł wejść. Noga zaczęła znowu dawać o sobie znać... Nie mogłem chodzić, zacząłem strasznie chudnąć... Raz, gdy po raz kolejny zacząłem się dusić Orzechowy Świt wyważył drzwi na prośbę Shanti. Lucas nic nie wiedział... Zmartwił się widząc mnie w tak okropnym stanie. Miotały mną bóle. Dostawałem drgawek i cały czas robiłem się blady usilnie łapiąc powietrze.
- Obiecaj mi coś... - poprosiłem ostatkiem sił. Przysiadł obok mnie, a ja resztą sił podniosłem się do siadu i oparłem o ścianę, żeby brzmieć poważnie.
- O co chodzi? - zapytał.
- Jak będę umierać nie chce, żeby oni mnie widzieli... - powiedziałem. - Nie chcę im robić traumy - dodałem. - Zamknę drzwi i nie pozwól im ich otworzyć - poprosiłem.
- Jeszcze zostało ci dużo czasu - przypomniał mężczyzna. Pokręciłem głową.
- Zastanawiam się czy nie lepiej jakbym uciekł z obozu... - powiedziałem po chwili.
- Nie rób im tego - poprosił. - Teraz widzę co chciałeś mi pokazać...
- Nie. Ja się myliłem - powiedziałem. - Chciałem na siłę ich zatrzymać przy sobie... Pogubiłem się i już wiem o tym - odparłem biorąc głęboki oddech. - Jeśli zostanę, to obiecaj mi, że nikt tu nie wejdzie aż do mojej śmierci - poprosiłem. Pokiwał głową. - Obiecaj mi to - rozkazałem.
- Obiecuję... - powiedział cicho. Uśmiechnąłem się delikatnie odchylając głowę w tył i zaciskając powieki. Poczułem jak mężczyzna mnie przytula. Trochę zdziwiony odwzajemniłem gest. - Masz rację, że nie rozumiałem rodzicielstwa... Jak miałem dziesięć lat, a Mery pięć zostaliśmy sprzedani białym ludziom jako jeńcy... - powiedział cicho. - Byłem zazdrosny o relacje między wami... - dodał cicho. Pogłaskałem go po włosach. - Jestem ci winien tą przysługę nawet jeżeli nie podoba mi się ona - dodał cicho. - Byłeś dla mnie wyrozumiały nawet jeśli ja nie zawsze zachowywałem się dobrze w stosunku do ciebie... - wyszeptał prawie płacząc.
- Cii... - szepnąłem. - Przeszłości nie zmienisz - powiedziałem cicho. - Ale przyszłość zawsze możesz stworzyć według własnego uznania... Opiekuj się nimi - poprosiłem tylko. Pokiwał głową, a ja poczułem kilka łez na swoim ramieniu. Pocałowałem delikatnie jego policzek i pogłaskałem po włosach. - Wy naprawdę macie jakiś talent... - szepnąłem rozbawiony. - Dowiaduje się najważniejszych rzeczy, kiedy nic już nie da się zrobić... - westchnąłem. Mężczyzna podniósł się i wyszedł z pokoju. Podniosłem się powoli i zablokowałem drzwi. Śmierć już nade mną wisiała...
Minęło kilka dni. Dusiłem się, leżąc wycieńczony. Krew zaczęła wypływać z moich ust i nosa. Zacząłem się krztusić. Słyszałem, że ktoś po raz kolejny próbuje otworzyć drzwi, ale rezygnuje. Rozejrzałem się nieobecnym już wzrokiem. Szukałem jej wzrokiem. Afra stała w kącie pokoju i patrzyła na mnie delikatnie się uśmiechając.
- Chodź tutaj - poprosiłem krztusząc się. - Afro... Afro... Nie uciekaj... - błagałem ją. Z całych sił chciałem do niej iść. Moje ciało dostało drgawek, a ja powoli przestawałem je odczuwać. Udało mi się podnieść głowę, ramiona, całą klatkę... Siedziałem patrząc się na swoje zmasakrowane ciało. Usta wciąż jeszcze powtarzały imię kobiety, ale dźwięk był już ledwo słyszalny. Jakby echo... Rozejrzałem się. Ta Afra, którą myślałem, że widzę, okazała się być złudzeniem. Znowu trafiłem do tego miejsca. Patrzyłem na siebie z góry. Moje ciało powoli zaczęło zastygać w bezruchu. Usłyszałem kroki i odwróciłem się. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się delikatnie. Przyszła... Tak jak obiecała... Rzuciłem się na nią. Poderwałem do góry i zamknąłem jej usta w pocałunku. Nie protestowała. Oddała pocałunek co chwilę śmiejąc się w moje usta. Owinęła nogi wokół moich bioder, a dłonie wokół szyi. Po chwili próbowała się odsunąć ode mnie, ale wtulałem się w nią mocno, pogłębiając pocałunek. Jakimś cudem udało jej się uwolnić. Śmiała się lekko i wtuliła we mnie. Gładziłem jej włosy. Teraz już nic nas nie rozdzieli. Spojrzałem na siebie... Dopiero zauważyłem, że moje ciało znowu przybrało swoją starą posturę. Umięśnione ciało powróciło... Lata moich starań tak haniebnie zaprzepaszczone przez Ropuszy Śpiew.
- Victor... - szepnęła mi do ucha. Jej głos był kojący. - Victor słyszysz mnie? - zaśmiała się. Pokiwałem powoli głową. - Pamiętasz co ci mówiłam? - zapytała, a ja niepewnie potwierdziłem. Zeskoczyła z moich rąk. - Chodź tu kochanie - poprosiła wpatrując się gdzieś. Podążyłem za jej wzrokiem. Zauważyłem swojego brata... Księżycową Wodę z Kryształowym Niebem... I Zajęczego Susa... Patrzyłem na nich, a do oczu napłynęły mi łzy. Jak ja się cieszę, że ich widzę... Nawet mojego brata. Poczułem jak ktoś się we mnie wtula. Spojrzałem zdezorientowany na dziewczynkę przede mną. Przyjrzałem jej się dokładnie. Wyglądała jak mała kopia Afry... Spojrzałem na nią zdezorientowany. Zaśmiała się tylko. Również mnie przytuliła.
- Ja widzę podwójnie w tym momencie? - zmartwiłem się. Afra pokręciła głową rozbawiona.
- To jest nasza córeczka, która zginęła, kiedy ciebie porwano - wyjaśniła mi Afra. Przyjrzałem się dziewczynce. Mogła być w wieku Lei...
- Cieszę się, że mogę was w końcu poznać - powiedziała. Pogłaskałem ją po włosach delikatnie. Patrzyłem na Afrę nie dowierzając, a ona zaczęła się śmiać.
- Victor mówię prawdę - powiedziała rozbawiona.
- I naprawdę nie dało się nic powiedzieć? - zapytałem niezadowolony. - Tyle razy do mnie przyszłaś i ani słowem, że masz małą kopię? - zapytałem nieszczęśliwy. Obie mnie przytuliły. Uśmiechnąłem się delikatnie. Po chwili poczułem uderzenie na plecach. Odwróciłem się. Spojrzałem na mojego rozbawionego brata.
- A to niby ja miałem jej nie pożreć - zaśmiał się. Wtuliłem się w niego dezorientując go.
- Mimo, że od zawsze się kłóciliśmy, bardzo mi ciebie brakowało - powiedziałem. Puściłem go szybko. On już i tak wyczerpał limit czułości. Zaśmiał się.
- Obserwowałem cię - przyznał. - Zaś całą winę brałeś na siebie - westchnął. Wzruszyłem ramionami.
- Taki już jestem - stwierdziłem. Spojrzałem na swoje ciało. Lucas był wściekły i załamany, Orzechowy Świt starał się go uspokoić, dziewczyny płakały, a Mateo tylko patrzył na mnie ze łzami w oczach. Maluchy siedziały w dużym pokoju. Westchnąłem.
- Aż tak źle już tam było? - zapytał mój brat otulając mnie ramieniem.
- Jeszcze trochę bym tam został i nie chciałbym tutaj przyjść - odpowiedziałem wzdychając. Poczułem, że Afra się do mnie przytula. Podniosłem ją delikatnie. Pocałowała mnie, a ja oddałem pocałunek.
- A teraz możesz z nami iść by zamieszkać w Plemieniu Spadającej Gwiazdy - szepnęła mi na ucho. - Są tam wszyscy i wszyscy kiedyś się spotkamy... - szepnęła. Poszliśmy w kierunku bramy. Przywitałem się z rodzicami oraz Zajęczym Susem. Jakby nie patrzeć wszyscy zginęliśmy z ręki Ropuszego Śpiewu, a ja pomściłem naszą śmierć. Byłem ciekawy czy go jeszcze kiedyś spotkam... Ostatni raz spojrzałem za siebie po czym zniknąłem za bramą Plemienia Spadającej Gwiazdy... Mojego nowego domu...

Moja Śnieżna Księżniczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz