Rozdział 15

2 0 0
                                    

Przyszedłem do obozu. Zauważyłem, że Eleona wybiega z mojej rodzinnej chaty i biegnie do medyczki przerażona. Zatrzymałem ją.
- Co się dzieje? - zapytałem spanikowany.
- Chyba się zaczęło - odpowiedziała równie spanikowana. Pobiegła po medyczkę, po czym obie zniknęły w chacie. Stałem pod drzwiami zbyt spanikowany, żeby się poruszyć.
"Przecież to było za wcześnie... Nastąpiły jakieś komplikacje...? Czy oni przeżyją...?" - myślałem gorączkowo.
Usłyszałem krzyk dziewczyny. Zwaliło mnie to z nóg. Podczas porodu Lawendowej Perły nie było mnie w obozie. Słyszałem jak dziewczynka płacze i krzyczy. Zacząłem panikować. Chciałem iść zobaczyć, ale nie miałem siły nawet się podnieść. Byłem przerażony. Usiadłem pod chatą, bo nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Siedziałem tam słuchając krzyków dziewczynki, które po jakimś czasie ucichły. Zastanawiałem się, co się stało, ale nie miałem siły się podnieść. Spojrzałem na Alyssę wychodząca z chaty. Zaczęła się śmiać widząc mnie.
- Co tam się działo? - zapytałem spanikowany.
- Wszystko jest w porządku - zapewniła mnie medyczka. Spojrzałem na Eleonę. Była trochę blada. - Wilczy Kle? - zapytała medyczka machając mi dłonią przed twarzą. - Wilczy Kle? - zapytała. Przetarłem twarz dłonią i zmarszczyłem czoło. To nie było na moje nerwy. - Wilczy Kle - powiedziała potrząsając mną. Przyglądałem jej się zdziwiony. - Wstań - poprosiła. Próbowałem, ale okazało się być to cięższym zadaniem. Po chwili przyszedł Księżycowa Woda i patrzył na mnie rozbawiony. Przetarłem twarz i teraz wyglądał na zmartwionego.
- Victor nie odpływaj nam tu - poprosił potrząsając mną lekko. - To tylko poród, nikt nie umiera - powiedział. Poczułem, że Alyssa coś mi dała do ręki. Nie pachniało to przyjemnie. Patrzyłem na nich zdziwiony. - Victor - powiedział nadal mną potrząsając. - Bo zaraz w rzece wylądujesz - zagroził. Wyciągnąłem do niego rękę, chcąc wstać. Postawił mnie na moich nogach, ale niemal od razu upadłem. - Victor! Nie wygłupiaj się - powiedział. Postawił mnie spowrotem. Stałem. Niepewnie, ale stałem.
- Pójdziesz ze mną do mojej chaty? - zapytała mnie. Mówiła do mnie jak do małego dziecka. Ojciec pilnował, żebym się nie wywrócił. Nie wiedziałem co się dzieje.
Siedziałem w chacie medyczki, która podała mi jakiś napar. Nie wiedziałem co się stało.
- Już ci lepiej? - zapytała rozbawiona dziewczyna. Spojrzałem na nią zdezorientowany. - Nie wiesz co się działo? - zapytała przyglądając się mi. Delikatnie pokręciłem głową. - Tak się przestraszyłeś tym porodem, że zacząłeś mdleć - powiedziała rozbawiona. - Nie dało się ciebie docucić - dodała. Przetarłem twarz dłonią. Bolała mnie głowa.
- Czyli co? - zapytałem. - Wiem, że nade mną staliście, ale nie wiem po co - odparłem zdezorientowany.
- Patrzyłeś na nas co chwilę odpływając - powiedziała rozbawiona. - Ledwo co cię ocuciliśmy od razu traciłeś przytomność - wytłumaczyła. - 3 razy się przewróciłeś nim Księżycowa Woda cię tu przyprowadził - dodała. Nie pamiętałem żadnego z upadków, ale czułem jak się czerwienie. Podniosłem się omal się znowu nie wywracając. Chwyciłem się ściany. - Dzisiaj nigdzie nie jedziesz - powiedziała. Pokręciłem głową.
- Już wszystko dobrze - zapewniłem. Wyszedłem z chaty chwiejnym krokiem i skierowałem się do stajni. Wskoczyłem na Wichra omal z niego nie spadając. - Dzisiaj pojedziemy spokojnie - powiedziałem klepiąc go, gdy już chwyciłem równowagę. Pojechałem do wyjścia z obozu. Kłusowałem. Udało mi się zebrać troche mniejszej zwierzyny i wróciłem do obozu. Świeże powietrze dobrze na mnie wpłynęło. Zeskoczyłem z konia chcąc odprowadzić go do stajni.
- Wypełniłem obietnice - usłyszałem za sobą i omal się nie przewróciłem przestraszony. Odwróciłem się i spojrzałem na Lucasa. Uśmiechnąłem się i schyliłem do niego. Pogłaskałem go po włosach. - Mamusia wczoraj urodziła Shanti - powiedział dumnie. - Jest taka malutka! - dodał.
- Świetnie się spisałeś - pochwaliłem chłopca. Uśmiechnął się zadowolony. Podniosłem go i posadziłem na Wichrze. Pisnął. - Mamusia wie, że tu jesteś? - zapytałem prowadząc go do stajni. Trzymał się kurczowo konia i pokiwał głową.
- Powiedziałem jej - odparł. - Nauczysz mnie też tak jeździć? - zapytał z nadzieją. Uśmiechnąłem się.
- Oczywiście, że cię nauczę, ale jak będziesz troszkę większy - obiecałem. Zasmucił się, kiwiąc głową. - Idziemy do mamusi? - zapytałem ściągając go z ogiera. Pokiwał głową ucieszony. Postawiłem go na ziemi i poszedłem do swojej rodzinnej chaty. Chłopiec w drodze powiedział mi jeszcze, że Księżycowa Woda jutro rano wyjeżdża. Zdziwiło mnie to, ale nie pytałem dłużej. Weszliśmy do chaty. - Na prawdę? - zapytałem wchodząc do pokoju.
- O co ci chodzi? - zapytał Charli odsuwając się od dziewczyny.
- Wszystko się od dziecka trzeba dowiedzieć? Nie masz języka w gębie? - zapytałem. Lucas jak na zawołanie wybiegł zza moich nóg i rzucił się na swoją matkę. Pogłaskała go.
- Charli chyba bał się przyznać - stwierdziła. - Cały dzień z domu nie mogłam wyjść! - poskarżyła się rozbawiona. Spojrzałem na dziewczynkę. Oddała mi dziecko. Mój brat mierzył mnie wzrokiem, gdy przyglądałem się dziecku. Była bardzo podobna do swojej matki. Oddałem dziewczynkę bratu szczypiąc go przy okazji w rękę.
- Podobna do Kryształowego Nieba - powiedziałem.
- A ja do kogo jestem podobny? - zapytał Lucas przyglądając się nam.
- Do mnie - odpowiedziała jego matka. - Trochę też do Zamroczonego Uśmiechu - powiedziała po chwili zastanowienia.
- Kto to jest? - zapytał Charli.
- Mój ojciec... - odpowiedziała cicho dziewczyna. Charli ją przytulił.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony chłopiec. - Chcę go zobaczyć! - zapiszczał podekscytowany. Spojrzała na nas zmieszana.
- Chyba nie powinniśmy mu przeszkadzać - powiedziałem łagodnie i podniosłem malucha.
- Ale dlaczego? - zapytał zawiedziony.
- Bo jest wiecznie zapracowany i mieszka daleko - odpowiedziała Afra. - Ale jeśli ubłagasz Wilczego Kła i Charliego... - zawahała się. - Może Cię zabiorą do niego - powiedziała uśmiechając się. Patrzyliśmy na nią zdezorientowani.
- Jesteś pewna? - zapytał mój brat. Pokiwała głową.
- Może już zapomnieli? - stwierdziła.
- Skoro tak uważasz...
- Tylko co powiemy Prędkiej Bryzie na to, że zniknęliśmy? - zapytałem.
- Jadąc tam konno, wrócimy zanim się obejrzy - odparła wzruszając ramionami.
- No to na co jeszcze czekamy? - zapytał Charli.
- Na to, aż nastanie ranek - powiedziała. - W nocy nie będziemy się tłukli po lesie - dodała.
- Zgadzam się z nią - powiedziałem mierząc brata wzrokiem. Co on ma w ogóle w głowie? - Rano po was przyjdę. Bądźcie gotowi - powiedziałem odkładając chłopca. Wyszedłem. Wróciłem do swojej chaty. Lawendowa Perła już spała, a ja długo nie mogłem zasnąć. W końcu jednak poddałem się zmęczeniu.

Moja Śnieżna Księżniczka Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz