szepty

965 103 18
                                    

Rozdział 21

Wracali właśnie z biblioteki gdzie pisali okropnie długie wypracowanie dla profesor McGonagall. Ani Harry, ani Blaise nie lubili transmutacji, jednak wicedyrektorka była bardzo wymagająca. Nie to by mieli problemy z tym przedmiotem, po prostu był niesamowicie żmudny, dlatego spędzali nad nim wiele godzin. Szli plątaniną korytarzy zamku, Harry czasem żałował, że Hogwart nie jest tak prosty w budowie jak Durmstrang z opowieści Hekate, w poprzednim roku gubił się dość często. Weszli już na kolejny korytarz, aż zobaczyli coś, czego zdecydowanie żaden z nich nie chciał widzieć.

Jak długi na kamiennej podłodze leżał Justin Finch - Flechey, trochę denerwujący Puchon z ich roku. Miał szeroko otwarte oczy w wyrazie przerażenia. Nad nim wisiał duch, dokładniej Prawie Bezgłowy Nick, był jednak całkowicie zastygły, jakby przydymiony i o wiele ciemniejszy niż zwykle.

- O Salazarze... - wyszeptał Blaise.

Zanim jednak któreś z nich zdążyło zareagować nie wiadomo skąd wyleciał Irytek, denerwujący poltergeist.

- Coś ty tu zmalował Potter? - zachichotał złośliwie - Kogoś ty tu złapał? Palący węże... wężu?

Podleciał bliżej i wydarł się na cały głos:

- ATAK, KOLEJNY ATAK! ŻADNE DUCH, CZY ŚMIERTELNIK NIE MOŻE CZUĆ SIĘ BEZPIECZNIE! UCIEKAJCIE PÓKI WAM ŻYCIE MIŁE!

Zawył jeszcze w głos, na korytarzu zaczęło się robić tłoczno, wszyscy na raz wybiegli z okolicznych sali sprawiając, że Blaise i Harry zostali przygnieceni do ściany. W końcu, usłyszeli jak profesor McGonagall ucisza wszystkich uczniów i podchodzi do do spetryfikowanego ucznia.

- Potter, diabła kumoter!
  Dla niego zabić uczniów trzech,
  To czysta radość, luz i śmiech!

Śpiewał Irytek latając nad uczniami.

- Dość Irytku! - zawołała McGonagall - Panie Potter, panie Zabini, co tu się stało!

Podeszli do nauczycielki niepewnie.

- Wracaliśmy właśnie z biblioteki, gdy weszliśmy na ten korytarz i ich zauważyliśmy - zaczął Harry - Chcieliśmy pójść po nauczycieli, ale wtedy pojawił się Irytek i... Sama pani słyszała... To nie my, nie wiem skąd on to wziął.

- Ta, na pewno ci ktoś uwierzy, Potter! - zawołał jakiś Gryfon z tłumu, a za nim rozległy się pomruki zgody.

- Panie Johnson! - skarciła go McGonagall - Zapytam się pani Pince, czy faktycznie tam byliście. Możecie iść.

Harry i Blaise odebrali to z ulgą i skierowali się wprost do Pokoju Wspólnego Slytherinu.

W szkole wybuchła panika, uczniowie masowo zapisywali się na powroty do domów. Miało zostać bardzo mało osób, z ich roku jedynie Ron Weasley, Hermiona Granger, Draco Malfoy, Gregory Goyle, Vincent Crabbe, Harry i Blaise. Blaise tak na prawdę nie chciał zostawać, ale Flacylla, jego matka miała jakiś bardzo ważny wyjazd w sprawach biznesowych, a Zabini w końcu był czystej krwi. Jednak największym objawem paniki, przynajmniej według Harry'ego było to, że on, Harry Potter stał się głównym podejrzanym w sprawie. Tylko i wyłącznie na podstawie bzdurnej przyśpiewki Irytka. Miał ochotę coś zrobić temu... czemuś z braku lepszego określenia. Nie było teraz dnia, w którym nie zostałby obdarzony podejrzliwym spojrzeniem, czy jakimś niewybrednym komentarzem.

- Musi coś w tym być - przekonywała swoją koleżankę jedna z Puchonek - Widziałaś go w tym Klubie Pojedynków?

Harry zwykle ignorował te zaczepki, to było tak bzdurne, że aż śmieszne.

gods of magic • potter twinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz