druga strona medalu

1K 115 31
                                    

Rozdział 42

Harry musiał przyznać, że był odrobinę zdziwiony, że Flavius Snow, ktoś w rodzaju przyjaciela jej siostry posiadał coś podobnego do dziennika samego Voldemorta. Spędzili z Hekate naprawdę wiele czasu nad opisywaniem tych obiektów i porównywaniem ich do siebie. Nie mieli jednak jednoznacznych wniosków. Dziennik był czymś w rodzaju wspomnienia Lorda Voldemorta, które potrafiło opętać kogoś. Dokonał czegoś w rodzaju samospalenia, ale Harry miał wątpliwości, czy zginęła jego zawartość, to by było... bez sensu. Jego obecność dziennika bolała, ale powodem tego było to dziwne połączenie między nim, a Voldemortem. Medalion próbował manipulować Hekate, to mogło być coś co czuła Ginny Weasley. Tylko czy medalion był połączony akurat z Lordem Voldemortem? Tego nie mogli się dowiedzieć, bo to Harry mógł to rozróżnić. Zostawili więc te rozważania na kiedy indziej.

Nadszedł ten dzień, dzień pierwszego zadania. To był koniec listopada, było dość zimno. Snape czekał na niego i Grahama w Pokoju Wspólnym. Poszli za Snapem, Montague był już w swoim turniejowym stroju, a Harry miał zwykłą, czarną szatę tak jak mu kazano. Podeszli do polany, był tam spory namiot

- Wejdźcie tam. - rzekł Snape - Powodzenia.

I odszedł. W środku namiotu byli już pozostali uczestnicy. Fleur Delacour siedziała w kącie na drewnianym stołku, bledsza i z niepokojem w oczach. Krum wydawał się jeszcze bardziej gburowaty niż zwykle..

- Harry! Graham! Znakomicie! - krzyknął Bagman - Wchodźcie, czujcie się jak u siebie!

Harry ze swoim czarnym strojem kontrastował już z zawodnikami, a co dopiero z Bagmanem, który miał na sobie swój stary strój do Quiddicha, a przynajmniej tak wydawało się Harry'emu.

- A wiec jesteśmy już wszyscy! Czas na instrukcje! - oznajmił rześkim tonem - Z tego woreczka - wskazał na trzymaną przez siebie purpurową sakiewkę - wyciągniecie model tego, co was czeka. Waszym zadaniem jest zdobycie złotego jaja.

Delacour nieco pozieleniała na twarzy, jednak kiwnęła głową. Krum i Montague nie zrobili nic. Po prostu wpatrywali się w Bagmana. Koło namiotu nagle przeszła setka ludzi, a przynajmniej było słychać tupot ich stóp i podniesione głosy. Bagman otworzył woreczek.

- Panie przodem! - rzekł, wyciągając go w stronę Fleur.

Wylosowała bardzo dokładną, małą figurkę smoka walijskiego zielonego i wyglądała na raczej zrezygnowaną. Krum trafił na chińskiego ogniomiota, nawet nie mrugnął okiem. Dla Montague'a został rogogon węgierski

- A więc już wiecie! - rzekł Bagman - Panna Delacour jest pierwsza, następnie pan Krum, a na końcu pan Montague. A! Bym zapomniał. 

Wciągnął z woreczka dwa egzemplarze czegoś, co przypominało mugolskie aparaty słuchowe.

- Panie Potter, panie Montague, proszę na chwilę - zawołał ich i za pomocą różdżki zamontował te urządzenia na uszach - Dzięki temu pan Potter będzie mógł się z panem porozumieć podczas zadania. Staniesz Harry tuż przy wyjściu z namiotu, a dyrektor Dumbledore rzuci odpowiednie zaklęcia. - wyjaśnił - Ja już muszę iść, jestem komentatorem przecie! Na gwizdek, panna Delacour wchodzi.

Następne chwile były mało przyjemnie, Krum i Delacour rzucali im niezbyt przyjemne spojrzenia.

- Trafiłeś na Oane - mruknął Harry do Grahama.

Kaszatnowłosy tylko prychnął.

- Oana, nie Oana - zaczął chodzić z kąta w kąt.

Harry widział jak Fleur z każdą chwilą coraz bardziej dygotała. Gdy rozległ się pierwszy gwizdek wyszła jednak, to z największą dumą.

gods of magic • potter twinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz