pustelnik

848 95 29
                                    

Rozdział 24

Błądziły. Do lasu na odbycie kary wyprawił ich Dako Stojev, a nie Dina i dał im tak złe instrukcje, że za nic w świecie nie wiedziały gdzie znajdowało się zbocze góry, na którym rósł poszukiwany przez nie ślaz. Inga oznaczyła odpowiednimi czarami drogę do zamku, jednak wiedziały, że bez pełnych koszy ślazu nie będą mogły wrócić do szkoły. Była pełnia księżyca, ten składnik eliksirów można było zbierać tylko i wyłącznie podczas niej. Prawdopodobnie były już bardzo daleko od zamku ubrane w swoje grube, szkolne mundurki.

- Co za idiota... - wyklinała pod nosem Inga - Jakby jeszcze był tam Wolfie, on przynajmniej by nam to wytłumaczył, ale nie musiał być akurat Stojev.

Hekate zgadzała się z tym, barczysty mężczyzna zupełnie nie potrafił tłumaczyć drogi, nawet wyznaczanie kierunków nie pomogło, w końcu zupełnie nie wiedziały gdzie iść. Z uporem próbowały sobie przypomnieć z ubiegłorocznych lekcji magicznej przyrody gdzie dokładnie rósł ślaz, żadna z nich nie pamiętała jednak tak ważnych szczegółów. Po niebie sądziły, że spędziły już naprawdę kilka dobrych godzin włócząc się po lesie bez celu.

- Cudownie - mamrotała Inga z ironią - Uduszę kiedyś tego Dołohova.

- Kuszące - odpowiedziała jej Hekate - Chodź, może u zbocza tamtej góry coś jest.

Tak też zrobiły, wdrapały się na górę pokrytą gęstą tajgą. Popatrzyły w dół. W kotlinie pomiędzy górami rozciągało się jezioro, obok niego była łąka z najróżniejszymi kwiatami. To nie było jednak najdziwniejsze, przy jeziorze był dom. Nie za wielki, całkowicie drewniany. Było w nim całkowicie ciemno. Jeszcze nikt nie znalazł w tym lesie żadnego człowieka i społeczność uczniów sądziła, że był całkowicie opuszczony przez ludzi.

- Inga, to chyba nie jest najlepszy pomysł, by tam iść - szepnęła Evans sceptycznie.

- Zobacz, Hek, tam jest zbocze - Inga wskazała palcem na to miejsce - Tam może rosnąć ten przeklęty ślaz.

Evans niechętnie się z tym zgodziła, to faktycznie wyglądało na takie miejsce. Oświetlając sobie drogę zeszły ze góry i zaczęły obchodzić jezioro w poszukiwaniu rośliny.

- Widzisz, chyba jest pusty, może dawniej ktoś tu mieszkał - rzekła Inga.

Hekate nie była przekonana, domek nie wyglądał na rozpadający się, ani nic w tym stylu. Rozejrzała się. Na ci szczęście niebo było bezchmurne i światło pełni księżyca oświetlało im teren, odbijając się przy okazji w szmaragdowych kolczykach Hekate. Coraz bardziej zbliżały się do domku.

- Choć Inga, tu tego nie ma - namawiała Hekate.

Nagle usłyszały szelest ze strony domu i od razu wycelowały z tamtą stronę różdżki. Przez chwilę wydawało się, że to był wiatr, albo jakieś małe zwierzę, jednak nie. Zza świerku wyłonił się mężczyzna z różdżką w ręce, zmierzał w ich stronę. Miał na sobie gruby, czarny płaszcz, im bliżej był, tym Hekate zauważała więcej szczegółów. Miał czarne, trochę przydługie włosy i dość młodą twarz. Hekate i Inga cofnęły się machinalnie. Mężczyzna powiedział do nich parę niezrozumiałych słów, rozpoznała jakiś język skandynawski.

- My już pójdziemy, proszę pana, przepraszamy, jeśli wtargnęłyśmy na pana teren - wymamrotała Inga.

Mężczyzna uśmiechnął się lekko, miał raczej ciepły wyraz twarzy.

- Och, nie mówicie po norwesku? - zapytał czystym angielskim.

Hekate już wiedziała, że był Brytyjczykiem. Spojrzał się na ich mundurki.

gods of magic • potter twinsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz