85. Epilog

50 3 54
                                    

-Wiesz, myślałem, że pampersy będziesz zakładać swoim dzieciom, a nie psu - powiedział prześmiewczo brunet, który dziwił się, że zabezpieczyliśmy się na lot samolotem.

To Matteo wpadł na pomysł, aby użyć pampersów. Żadne z nas nie miało ochoty tłumaczyć się z posiadania psa podczas lotu, który w najgorszym wypadku posikałby podłogę, albo fotel.

-A kto to będzie sikał w majteczki? - Dario chciał drażnić Skippera, ale nie spodziewał się, że to się obróci przeciwko niemu.

Kundelek w odwecie dziabnął go delikatnie, co zdziwiło chłopaka, ponieważ nawet przy agresywnej zabawie kończyło się tylko na warczeniu.

-Dobry piesek, dobry - drapałam go za uchem, na co reagował wierceniem się na moich kolanach.

-Karma wraca kumplu - dołączył do nas szatyn, który na początku siedział naprzeciwko, ale jak zauważył mały atak swoich przyjaciół, to postanowił się dołączyć.

Tylko Emily siedziała jak struta. Gdy pytaliśmy, czy było wszystko w porządku, to twierdziła, że się po prostu nie wyspała. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale postanowiłam nie drążyć tematu. Po przylocie na miejsce na pewno wróciłabym do tego. Blondynka to moja najlepsza przyjaciółka i nie mogłam zostawić ją samej z problemami. Ona zawsze starała się być podporą dla mnie, a ja tak nie potrafiłam. Nie miałam pojęcia dlaczego, ale tworzenie jakichkolwiek relacji i utrzymywanie ich było dla mnie bardzo trudne. Niejednokrotnie wydawało mi się, że moje znajomości kończyły się tylko z mojej winy. Dlatego też nie nastawiłam się jakoś bardzo na relację z Matteo. Aczkolwiek moje myśli kilka razy zbaczały w złą stronę.

-Wziąć twój plecak? - usłyszałam pytanie gdzieś z boku, automatycznie odmówiłam pomocy.

Gdy zobaczyłam zaskoczoną twarz szatyna, to zrozumiałam, że chyba po raz kolejny tego dnia wpadłam w zadumę. Pierwsza miała miejsce podczas sprawdzania walizek, gdy miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Thompson zapewniał mnie o nieszkodliwości sprawy, ale ja wewnętrznie czułam, że to mogło być coś ważnego. Nie chciałam wydawać niepotrzebnie pieniędzy, a może raczej mój umysł nie chciał.

Mój umysł był zaprogramowany tak, jak kazał Morgan. Dwa razy zabrał mnie na wyjazd służbowy. W Phoenix zorientowałam się, że nie zabrałam szczoteczki do zębów. Chciałam pójść i kupić sobie byle jaką, ale Morgan zabronił. Byłam głupią dziewczyną, więc miałam sobie radzić z tym, co miałam.

-Życzę miłego lotu - powiedziała filigranowa blondynka w uniformie stewardessy.

Poczułam oplatającą mnie rękę wokół szyi, gdy szliśmy przez tunel do samolotu. Wchodziliśmy jako ostatni, a przed nami było około osiemnastu osób. Spodziewałam się przepełnionego pojazdu, a wyszło na to, że jednak lot mógł być spokojny.

-Boisz się latać? - zapytał Matteo.

Zdziwiło mnie to, nigdy nie miałam problemu z takim podróżowaniem. Nie wiedziałam też, skąd przyszło mu to do głowy.

-Nie, wszystko jest dobrze - odpowiedziałam, podczas czekania na możliwość wejścia na pokład.

-Wydawałaś się nieobecna, dlatego pomyślałem, że to mógłby być Twój problem.

Zaprzeczyłam gestem kręcenia głową na boki. Moje dziwne zachowanie wynikało z czegoś zupełnie innego, ale nie musiał się o tym dowiedzieć.

-Wspomnienie mnie dopadło.

Nie chciałam zagłębiać się w szczegóły, dlatego cieszyłam się, że nie drążył tematu. Matteo był osobą, która wiedziała, kiedy odpuścić. Poza Tj-em i Em był w moim życiu trzecią osobą, z którą czułam się dobrze, nawet bardzo dobrze.

Non-Toxic BondsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz