119

25 2 0
                                    

-Masz już partnerkę na bal?- pyta dziewczyna.
-Nie, ale chyba nie idę, więc nie szukam. Ale jeśli pójdę, a będziesz chciała, to możemy iść razem. Tak więc, rezerwuję cię- śmieję się.
-Dobrze- oznajmia rozbawiona.
-Ja już będę się zbierał. Obiecałem Ashley, że pogram z nią w warcaby.
-Idź, bo twoja kobieta cię potrzebuje- odpowiada przyjaźnie, odsuwając się ode mnie. Zaskakuję z murku, odwracam się w jej stronę i ukłaniam się teatralnie, dodając charakterystyczny gest dłonią.
-Do widzenia madam.
-Do zobaczenia królewiczu- oznajmia i wysyła mi buziaka w powietrzu.
-Na razie, do jutra- dodaję wesoło, odchodząc.
Wróciłem do domu po godzinie 18. Zjadłem kolację, pograłem z młodszą siostrą w warcaby, jak obiecałem. Oczywiście wygrała, bo jakby mogło być inaczej. Potem pouczyłem się i wziąłem prysznic. Nie wiedząc ze sobą zrobić, zacząłem ponownie czytać książkę, którą dostałem od Tajemniczej Zmory, czyli Victorii. Również w między czasie pisałem z Susan. Dziś nie byłem u Brook. Mam nadzieję, że u niej wszystko dobrze.
Niech się w końcu już obudzi, o męczące jest dla wszystkich.
Budzę się jak zawsze po 7:30. Zaspany odgarniam kołdrę i wstaję z wygodnego łóżka. Następnie ubieram mój standardowy mundurek i schodzę do kuchni, gdzie chwilę później jem z rodzeństwem śniadanie.
-Włosy na wszystkie strony ci stoją- oznajmia mama, przysiadając się do nas. Spoglądam na nią z przymrużonymi powiekami, ale prawą dłonią odgarniam włosy do tył.- Długo dziś będziesz w szkole?- pyta, popijając kawę.
-Tak- odpowiadam chłodno, gryząc kanapkę, którą mi przygotowała.
-Dziś tata się chce spotkać...
-Nie będzie mnie w domu- wcinam się jej. Nie mieszka z nami od miesiąca. Od tego czasu nie widziałem się z nim ani razu.
-To gdzie będziesz?
-Wszędzie.
-Samuel...- upomina mnie.
-Nie będę się z nim spotykać. Mam go gdzieś!
-Co to znaczy "mam go gdzieś"?- dopytuje Ashley, jedząc płatki.
-Ma go w dupie- odpowiada Dave, za co dostaje dłonią ode mnie w tył głowy.- Aua!- uderza mnie w ramie.- Za co to było, kretynie?
-Zamknij ryj amebo- odpowiadam mu.
-Możecie się uspokoić!?- krzyczy mama.- Nie można już w spokoju zjeść śniadania?
-Przepraszam...- mruczę pod nosem niezadowolony i spuszczam wzrok.
-Dave...
-Przepraszam...- wypowiada nadąsany.
Resztę posiłku spędzamy w ciszy. Następnie ubieramy kurtki i jedziemy do szkoły. Mama odwozi każdego gdzie indziej. Najpierw Ash, potem Dave'a, a teraz mnie.
-Jak ci idzie w szkole?- zagaduje.
-Dobrze- odpowiadam, patrząc przez okno.
-Wiem, że ci ciężko. Brakuje ci ojca...
-Wcale mi go nie brakuje- przerywam jej stanowczym tonem.- Nigdy go nie było, więc teraz to nie robi mi różnicy.
-Jak będziesz chciał iść do psychologa...
-Nie mam problemów- kłamię.- Nie potrzebuję żadnej pomocy. Ze wszystkim dam sobie radę- oznajmiam, kiedy podjeżdżamy pod szkołę.- Pa, miłego dnia- dodaję, wysiadając z auta.
-Pa...- słyszę, kiedy zamykam przednie drzwi od strony pasażera.

Dobrana Para?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz