Wrzeszcząca Chata

110 11 3
                                    

Od wielu dni Severus unikał ślizgonki, po ostatniej kłótni najwidoczniej nie miał chęci jej widzieć. Lucy również mu tego nie ułatwiała, skupiła się na nauce, poza zajęciami przesiadywała w swoich komnatach. Pomiędzy przerabianiem materiału, zastanawiała się jakie zadania może zlecić śmierciożercą, by były sensowne i nie wzbudzały podejrzeń. Nie miała wyboru musiała brnąć w tą chorą żądzę posiadania władzy. Minęło sporo czasu od ostatniego spotkania z jej podwładnymi, więc musiała działać, tego dnia wyszła późnym wieczorem przed bramy Hogwart'u i teleportowała się do wrzeszczącej chaty. Rozejrzała się po pomieszczeniach, upewniając się, iż nikogo tam nie będzie. Weszła do jednego z pokoji, zaklęciem niewerbalnym wyczyściła duży fotel na którym usiadła i rozpaliła ogień w kominku. Siedziała przez dłuższy czas w ciszy, po czym przywołała wszystkich śmierciożerców, oprócz Severusa, jeżeli nie chciał jej widzieć, to nie miała zamiaru mu w tym przeszkadzać. Reszta przybyła po paru sekundach od wezwania.

-Witajcie moi drodzy, mam dla was zadanie. - lustrowała wszystkich stojących naprzeciw niej. - Zadanie, ktore może być pozornie proste, zabicie Molly i Arthura Wesley. - zbyt dużo czasu spędzała z Voldemortem, przez co zaczęła mówić tak jak on, teatralnie i wyniośle. - Jest to bardzo ważne, ich rodzina w największym stopniu zasila Zakon Feniksa który i tak, dzięki moim działaniom jest w strzępach. - żadna z osób się nie odezwała, w ciszy i skupieniu, przysfajali rozkazy. - Gdy wykonacie zadanie ich dzieci będą łatwym celem, przygnębione utratą rodziców, same podstawią się nam jak na talerzu. - serce jej się krajało na myśl śmierci pociesznej rudowłosej rodziny, najbardziej szkoda jej było starszej kobiety, która zawsze była dla niej miła. - Macie na to tydzień, w razie komplikacji, powiadomcie mnie o stanie sytuacji, koniec spotkania. - zakończyła stanowczo, po czym wszyscy zaczęli się aportować został tylko Dołohow.

-Wybacz Księżniczko, że się wtrącam ale chyba twoja prawa ręka się nie sprawdza. - uśmiechnął się chytrze. - Jeżeli nie ma go przy tobie Pani.

-Antonin nie musisz się martwić o moich podwładnych. - odparła z wyższością i dumą.

-Oczywiście Księżniczko. - uśmiech zniknął z jego twarzy. - Lecz jeżeli mogę polecić się na przyszłość, nie zawiodę. - skłonił się głęboko. - Tylko daj mi się wykazać Pani.

-Dobrze to słyszeć. - powiedziała bagatelizujac jego słowa, przez co wyraz jego twarzy uległ zmianie, tym razem na poirytowanie. - Muszę wracać.

Lucy wyteleportowała się z wrzeszczącej chaty, jednocześnie zostawiając podrażnionego mężczyznę samego. Pojawiła się pod bramami zamku, odrazu udała się na błonia, miała tego wszystkiego dosyć. Zaczynał zapadać zmrok, usiadła sobie pod drzewem i patrząc na spokojną taflę jeziora rozmyślała, jak wybrnąć z tej sytuacji, bez ryzykowania życia ludzi których polubiła, chciała wymyślić coś by mogli żyć szczęśliwie. Mogła by cofnąć się w czasie ale wtedy, ciężko było by jej przekonać Voldemorta do tego, iż zrezygnował z całej władzy, na rzecz spokojnego życia. W pewnym momencie usłyszała kroki, w półmroku zauważyła szczupłą sylwetkę.

-Hej Lucy. - młody, czarnowłosy, ślizgon podszedł do dziewczyny. - Co ty tu robisz? Jest zimno.

-Cześć Michael, mogę zadać ci to samo pytanie. - uśmiechnęła się smutno. - Lubię tu siedzieć i myśleć. - chłopak usiadł obok blondynki okrywając ją swoją szatą.

-To o czym tak myślisz?

-O tym jak dużo spieprzyłam. - zirytowała się sama na siebie. - Mogłam wszytko zrobić lepiej, mogła zrobić więcej.

-Ostatnio jesteś bardzo...nie jak ty. - mówił spokojnie. - Nie chciałaś mi zdradzić szczegółów swojej sytuacji ale jestem pewien, że nie jest tak źle.

-Jest gorzej niż źle. - załamała się, a chłopak uniósł jej podbródek, by spotkali się wzrokiem.

-Wkopałaś się w coś złego? - zmartwił się. - Wiesz, że możesz mi powiedzieć, pomogę ci zawsze.

-Tak, wpakowałam się po uszy. - odwróciła twarz, by nie patrzeć chłopakowi w oczy. - To dużo bardziej skomplikowane, nie wiem co mam teraz robić.

-Wiesz możesz zawsze liczyć na przyszłość, może wszystko się rozwiąże. - próbował podnieść ją na duchu. - Często wspominamy nasze błędy jako coś złego, a tak naprawdę to tylko lekcja.

-Co powiedziałeś? - blondynka wychwyciła słowo, które dało jej do myślenia, w jej głowie zaczęła się łączyć układanka.

-No, że źle wspominamy błędy. - zdziwił się ślizgon, patrząc na dziewczynę, która bardzo się ożywiła, wstała raptownie z uśmiechem na twarzy.

-Właśnie! - krzyknęła rozradowana. - We wspomnieniach leży sedno sprawy.

-Co? - uniósł się z pod drzewa.

-Jesteś genialny! - przytuliła go i pocałowała w policzek. - Dziękuję ci, muszę lecieć.

Lucy pobiegła w stronę szkoły, nie zauważyła jednak Mistrza Eliksirów, który przyglądał się całej scenie z okna zamku. Biegła ile sił w nogach do gabinetu dyrektora, był jedyną osobą, która w tym momencie mogła by jej pomóc. Wparowała do pomieszczenia, nawet nie pukając, drzwi odleciały z impetem i uderzyły w ścianę.

-Albusie mam ważną sprawę. - powiedziała zdyszana.

-Dziecko, co ty robisz na korytarzach o tej porze? - zapytała zszokowany Minerva.

-Nie mam teraz na to czasu pani profesor.

-Minervo możesz już iść. - mówił spokojnie dyrektor, lustrując ślizgonkę. - Porozmawiamy jutro. - profesorka wyszła z niezadowoloną miną, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi, dziewczyna rzuciła się do biurka dyrektora.

-Musisz mi powiedzieć, czy moja teoria jest prawidłowa.

-Słucham. - zaciekawiony złożył ręce podpierając na nich brodę.

-Jeżeli przykładowo wzięła bym od ciebie teraz wspomnienia. - mówiła cały czas na jednym oddechu. - I przekazała je również tobie, lecz z przeszłości. - enigmatyczność blondynki zafascynowała starszego mężczyznę. - Czy wtedy młodszy ty będzie znał przyszłość? Będzie miał twoją dotychczasową wiedzę? Będzie znał twoje emocje?

-Na tyle ile moja wiedza mi pozwala, mogę stwierdzić, że w dużej mierze twoja teoria jest słuszna. - odparł, lecz nie miał pojęcia do czego zmierza dziewczyna.

-Salazarze, jestem geniuszem! - nie da się opisać radości jaka teraz ogarnęła dziewczynę. - Rozumiesz to Albusie, to wszystko zmieni! Wszystko naprawię, wszystko.

-Ale co naprawisz? Nie do końca rozumiem co zamierzasz.

-To mało ważne ale uwierz, że to wszystko zmieni na lepsze. - opadła na fotel, zaczęły odpuszczać ją emocje i zaczęła trzeźwiej myśleć. - Teraz potrzebuję tylko stworzyć coś na wzór przenośnej myślodsiewni.

-To może być ciężkie, myślodsiewnia to staromagiczny i skaplikowany do stworzenia przedmiot. - odparł poważnie. - Tylko najpotężniejsi czarodzieje je posiadają, nikt nie stworzył myślodsiewni od stuleci, co dopiero zmodyfikowanej.

-Dlatego musisz mi pomóc. - mówiła równie znacząco. - Bez tego przedmiotu, uwierz mi ale nic nie pójdzie dobrze.

-Rozumiem, lecz jest jeden szkopuł. - rozłożył ręce. - Nie potrafię stworzyć myślodsiewni, a nawet nie mam najmniejszego pojęcia jak się to robi.

-Musimy się postarać Albusie. - ślizgonka zobaczyła szansę na szczęśliwe zakończenie i nie podda się, dopóki chociażby nie spróbuję.

𝑫𝒊𝒎𝒆𝒏𝒔𝒊𝒐𝒏𝒔 𝒂𝒏𝒅 𝑻𝒊𝒎𝒆𝒔: 𝑯𝒂𝒍𝒇-𝑩𝒍𝒐𝒐𝒅 𝑷𝒓𝒊𝒏𝒄𝒆𝒔𝒔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz