3. Sara

30 2 0
                                    

„Strzelanina w supermarkecie! Policja poszukuje świadków zdarzenia.”

Zrobiło mi się słabo, jak tylko przeczytałam nagłówki w najpopularniejszych serwisach.

Wczorajsza strzelanina była tematem numer jeden; w końcu nie żyjemy w amerykańskim filmie, takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Prześledziłam każdą wzmiankę, szukając informacji o sobie, wyglądało jednak na to, że jestem bezpieczna. Niewyraźne zdjęcia z monitoringu nie dawały możliwości rozpoznania twarzy. Właściwie nic nie było na nich widać. Pisano jedynie, iż „(...) W zdarzeniu uczestniczyło czterech mężczyzn i jedna kobieta – ich tożsamości pozostają nieznane.”.

Mimo wszystko stres odebrał mi apetyt, w dodatku nie umiałam się skupić na prelekcjach. Na seminarium prawie się nie odzywałam. Kaśka obserwowała mnie spode łba, pewniakiem doniesie szefostwu, że nie udzielałam się wystarczająco. Cóż, trudno. Miałam jedynie nadzieję, że nie przerwie nam wykładu nagłe wejście funkcjonariuszy, którzy przyjdą mnie aresztować.

Jakimś cudem dotrwałam do końca konferencji. Droga z hotelu do dworca była męczarnią, ale jazda pociągiem wcale nie okazała się mniej stresująca. Panicznie się bałam, że ktoś nagle wskaże na mnie i zawoła „To ona! Ta, która strzelała w markecie!”, a potem tłum rzuci się, by mnie zatrzymać. Za każdym razem, gdy mijał mnie konduktor, byłam przekonana, że już zadzwonił na policję i na następnej stacji wyprowadzą mnie w kajdankach.

Dlaczego zrobiłam coś tak skrajnie głupiego? Co mi strzeliło do łba, by sięgać po broń? Zostawiłam na niej swoje odciski. Ten chamski brunet może ją teraz gdzieś podłożyć, nawet wrobić mnie w jakieś morderstwo. Czemu czasami zachowuję się jak szalona?

Na szczęście ostatecznie dotarłam do celu. Nieduża miejscowość o jakże pospolitej nazwie Aleksandrów, przywitała mnie rozwaloną ławką na malutkiej stacji. Wsiadłam do swojego szarego Citroëna, którego dwa dni temu zostawiłam na parkingu, a chwilę potem robiłam herbatę w kuchni.

Zabiedzona muchołówka wyglądała jeszcze gorzej niż przed weekendem. Dolałam jej wody, odcięłam uschnięte pułapki, ale szczerze wątpiłam czy te czynności w jakikolwiek sposób wpłyną na długość jej życia. Po kolacji złożonej z kilku parówek i połowy pomidora włączyłam telewizor, żeby zagłuszyć panującą ciszę. Rozpakowałam się, wzięłam prysznic i otworzyłam wino. Nie umiałam się powstrzymać – musiałam kolejny raz sprawdzić, czy nie pojawiły się nowe wpisy na temat piątkowego zajścia.

Na stoliku zawibrowała moja komórka.

„Jak było w stolicy? Poznałaś kogoś?”

Odczytałam smsa od Elwiry. No tak, treść typowa dla niej. To już właściwie utarty schemat. Od rozstania z Markiem, Elwi zachęca mnie, żebym znalazła sobie nowego faceta – choćby nawet na jedną noc. Nie miałam jej tego za złe, ale momentami robiła się nudna. W końcu życie nie kręci się wokół mężczyzn.

Z Elwirą poznałyśmy się na pierwszym semestrze studiów i szybko złapałyśmy dobry kontakt. Obie lubiłyśmy poimprezować i korzystałyśmy z życia ile się dało. W dodatku ona była wysoką blondynką, szczupłą, aczkolwiek z pełnymi kształtami, co w wielu przypadkach skutkowało profitami w stylu omijania kolejek w klubach, darmowych drinków, a raz nawet wstępu za kulisy na koncercie Happysadu. Była też wieczną singielką, łamaczką serc, a zawodowo menadżerką gwiazd sceny wokalnej. Niestety odkąd wyprowadziłam się z Krakowa, rzadziej mogłyśmy się widywać, ale ciągle regularnie rozmawiałyśmy.

„Tak, pewnie. Na dwóch wykładach siedziałam obok Heńka, który co chwila zezował na mój dekolt. Tylko, że ma pięćdziesiąt lat, żonę i dwóch synów, więc happy endu nam nie wróżę.”

Jakie pytanie taka odpowiedź. Jeszcze nigdy nie poznałam nikogo ciekawego na wyjazdach służbowych. Delegacje tylko w kinach obfitują w romanse i niespodziewane historie miłosne. Rzeczywistość nie przedstawia się tak pięknie.

„Smuteczek. A przystojny chociaż? Może zapozna cię z którymś synem, co?”

„Elwira! Opanuj się, bo przestanę z tobą gadać!”

„Dobra, dobra. Na urodziny kupię ci zapas baterii do wibratora :p”

Parsknęłam śmiechem. Z tym akurat dobrze trafiła, ostatnio używałam go na tyle często, że faktycznie mogły się wyczerpać.

Cóż, nigdy nie należałam do osób, które szybko się zakochują. Mężczyźni pojawiali się i znikali – wyznawałam zasadę, że jeśli na pierwszych trzech randkach nie poczuję "tego czegoś", to kolejnego spotkania już nie ma. Nie ma sensu tracić czasu, ani być z kimś tylko dla samego bycia, bez wspólnego patrzenia w przyszłość. Byli faceci, którzy pociągali mnie fizycznie, ale kompletnie nie miałam z nimi o czym rozmawiać. Byli świetni przyjaciele, zupełnie dla mnie aseksualni, pozbawieni szans na wyjście z friend zone. W całym życiu miałam tylko trzy związki kwalifikujące się do miana "poważnych". Ale ostatecznie każdy i tak skończył się porażką.

Posiedziałam jeszcze trochę przed telewizorem, wymieniając z Elwi kilka smsów. W końcu skapitulowałam i pierwsza napisałam, że idę spać. W końcu z naszej dwójki to ja jutro musiałam wstać z budzikiem.

*

Poniedziałek mogłam uznać za trudny dzień – koniec miesiąca, dużo papierologii plus kilka osób z działu na L4. Robota wręcz paliła nam się w rękach. We wtorek było lepiej, a w środę prawie cały bałagan został już opanowany. Wracałam do mieszkania kompletnie wykończona, ze sporą ilością nadgodzin na pasku, obiecując sobie solennie, że zjem coś i od razu idę się wyspać.

Weszłam na klatkę, ze skrzynki na listy wyciągnęłam ulotkę pizzerii (trzecią w tym tygodniu) i rzuciłam szybkie spojrzenie na faceta, który ustawiał rower pod ścianą. Nie wolno było zostawiać rowerów w tym miejscu, ale nie należałam do czepialskich.

Zrobiłam dwa kroki w stronę mieszkania, gdy nagle ktoś wykręcił mi ręce do tyłu. Syknęłam z bólu, lecz nim zdążyłam zaprotestować, duża, spocona dłoń wylądowała na moich ustach. Chwilę później poczułam ukłucie – szarpałam się, lecz szybko zaczęło brakować mi sił, głowa ciążyła, a ręce stały się niewładne. Mężczyzna od roweru przytulił mnie do swojego boku, a drugi, którego wcześniej nie zauważyłam, otworzył nam drzwi.

Powłócząc nogami szłam razem z nimi, choć ostatnia działająca szara komórka krzyczała, że powinnam uciekać. Głos ten jednak cichł z każdym krokiem, w miarę jak rosło zmęczenie, a powieki zaczynały mi opadać.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz