Sara spała od dobrych czterech godzin. Zdążyłem porozmawiać z Adamem, wrócić do Warszawy i również miałem ochotę się trochę przespać. Ułożyłem ją w swoim łóżku; najchętniej położyłbym się obok, ale wyobraziłem sobie jak się budzi i orientuje, że nie jest sama. Założyłem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że zrobiłaby awanturę stulecia. Chcąc nie chcąc, wylądowałem na kanapie.
Plan wystawienia Sary Mareckiemu był prosty, choć miał też swoje wady. Nie powiem, żebym był zachwycony tym pomysłem, ale nie miałem argumentów do dyskusji z szefem. Skoro przez nią Marecki nawiał, Broc uznał, że powinna pomóc w ponownym namierzeniu go. Po tym jak pokazałem się z nią publicznie, umocniłem panujące przekonanie, iż coś nas łączy. Pozostało liczyć na jego zamiłowanie do osobistego załatwiania spraw i głęboką wiarę w moją głupotę. Najlepsze w nim było przekonanie o własnej nieomylności, dzięki temu plan miał szansę powodzenia.Załatwiłem jej całodobową opiekę; chłopaki zawczasu umiejscowili się w mieszkaniu z idealnym widokiem na okna wabika, prowadzili obserwację także gdy wychodziła. Liczyliśmy się z faktem, że trzeba będzie szybko posprzątać po całej akcji; mimo to, w żadnym wariancie nie spodziewaliśmy się takiego bałaganu. Nie przewidzieliśmy próby ucieczki przez okno, biegu półnagiej kobiety przez osiedle, ani wrzasku zdolnego przywrócić dinozaury do życia.
Nie powiem, w pewnym sensie zaimponowała mi. Walczyła, udało jej się uwolnić, a gdyby chłopaków tam nie było, prawdopodobnie i tak by sobie poradziła. Naprawdę była dzielna, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że mierzyła się z trójką silniejszych gangusów.
Może jednak przeżyłaby dłużej niż miesiąc w moim świecie. Obecnie dałbym jej ze cztery.
Obudził mnie dziwny brzdęk. Musiałem zasnąć naprawdę głęboko, bo dopiero cicho wyszeptane „ja pierdolę” pomogło mi zrozumieć, co się stało. Sara uciekała.
Zerwałem się na równe nogi; w samych bokserkach dobiegłem do drzwi, których na szczęście nie zdążyła otworzyć. Czysty fart, że przekręciłem podwójnie oba zamki, a przy dedykowanych kluczach miałem dopięte jeszcze kilka innych. Dlaczego w ogóle zostawiłem je na widoku?!
– Sara, poczekaj! – Usiłowałem odebrać jej klucze.
– Spieprzaj świrze! – wydarła się. – Chcę wrócić do domu!
– Sara, cholera!
Szarpałem się z nią, klnąc pod nosem. Laska naprawdę była zwinna i nie zamierzała odpuścić. Udało mi się unieruchomić jej ręce w uścisku, ale kurczowo zacisnęła pięści, a przy tym miotała się jakby ją szatan opętał.
– Nie możesz stąd wyjść, słyszysz?
– Naprawdę? Szok! – krzyknęła ironicznie i próbowała kopnąć mnie w krocze.
W ostatniej chwili zasłoniłem się unosząc nogę. Krew mi zawrzała. Takie ruchy zasługują na wieczne potępienie. Wkurzony do granic okręciłem się zgrabnie i przycisnąłem ją mocno do siebie. Była w potrzasku; oplotłem ją ramionami, plecami szczelnie przylegała do mojego torsu. Mogła trochę powierzgać, ewentualnie machnąć głową w tył, ale w gruncie rzeczy dalszy opór nie miał sensu. Szarpnęła się, lecz były to już ostatnie podrygi.
– Uspokój się, bo przywiążę cię do łóżka – zagroziłem absolutnie poważnie.
– Jesteś walnięty – wydyszała ze złością. – Mówiłeś, że chcesz mnie chronić, potem że jestem bezpieczna, a prawie mnie zgwałcili!
Może powinienem mieć wyrzuty sumienia. Może wykorzystanie jej jako przynęty było złe. Istotny jednak był fakt, że odnieśliśmy sukces. Marecki siedział obecnie na gołej dupie, przywiązany do metalowego krzesła, w ciemnej, zimnej piwnicy niewielkiego gospodarstwa rolnego, znajdującego się ładne parę kilometrów od Warszawy. Nie zagrażał obecnie nikomu, i marne były szanse, że kiedykolwiek się to zmieni.
– Mieliśmy cię cały czas na oku. Pilnowaliśmy cię. Jakbyś nawet nie uciekła z mieszkania, chłopaki weszliby tam, nim cokolwiek by ci się stało – tłumaczyłem.
Tylko czy na pewno?
Prawda była taka, że trochę zaspali. Powinni byli wyjść, jak tylko tamci weszli na klatkę. W rzeczywistości mogli się niestety trochę spóźnić, ale tego nie mogłem jej powiedzieć. Wystarczy, że wyjaśniłem tę kwestię z Adamem.
– Jak to pilnowaliście mnie? Więc to nawet nie był prawdziwy policjant?
Przestała się rzucać, chyba mogliśmy wreszcie porozmawiać.
– Nie do końca. Kiedyś był policjantem. – Zacząłem, ale wycofałem się z pomysłu opowiadania jej o Adamie. Nie jej sprawa. – Istotne jest, że byłaś chroniona. Musieliśmy wywabić Mareckiego, ale nie ryzykowałbym twoim życiem. Dobrze cię zabezpieczyłem.
– Dobrze mnie zabezpieczyłeś? – Bardzo wolno powtórzyła za mną. – Jaki ty jesteś kochany, naprawdę.
Nie będę miał z nią łatwo...
Zignorowałem złośliwość, choć zbliżałem się do granicy cierpliwości; poluzowałem chwyt, a gdy dalej stała spokojnie, odebrałem swoje klucze, po czym uwolniłem ją. Stanęła przodem do mnie i gdyby wzrokiem mogła zabijać – padłbym trupem na płytki w przedpokoju.
– Teraz też jesteś tutaj bezpieczna, zapewniam. Zadzwonisz do pracy, powiesz o napadzie rabunkowym – dodasz, że sprawcy są już ujęci, ale ty potrzebujesz trochę odpocząć. Weźmiesz urlop, zostajesz tu na kilka dni. Możesz znowu zająć łóżko.
– Ojej! – Sara podskoczyła, radośnie klaszcząc w dłonie. – Mogę zająć łóżko? Cudownie! A czy mogę też jeść mięso i korzystać z toalety?
– Nie mów do mnie jak do idioty! – warknąłem. Znowu działała mi na nerwy tą dziecinadą. – Możesz spać na podłodze!
– W ogóle nie będę tutaj spała!Przestała nad sobą panować, wrzeszczała, aż opluła mnie śliną.
Wytarłem twarz wierzchem dłoni; miałem ochotę potraktować ją ostrzej, ledwo się przy tej babie kontrolowałem.
– Nigdzie nie dzwonię, co najwyżej na Policję! I natychmiast stąd wychodzę!
Rzuciła się do drzwi; zaczęła walić w nie pięściami i drzeć się:
– Ratunku! Porwał mnie! To psychopata! Pomocy!
Wariatka! Sąsiedzi ją usłyszą!
Zakryłem jej usta, drugą ręką złapałem pod cyckami i odciągnąłem do salonu. Wyrywała się, drapała, a na koniec ugryzła mnie w palec!
I to ja jestem psychopatą?! To kim ona jest?!
Syknąłem zaskoczony i puściłem ją. Miała rozczochrane włosy i dyszała ciężko, wyglądała jak ogar z piekieł. Albo Gesslerowa na Rewolucjach.
– Opanuj się wariatko! – ryknąłem na nią.
CZYTASZ
Koincydencja
ChickLitKoincydencja to po prostu zbieg okoliczności. Zbieżność zdarzeń bez wyraźnej przyczyny. Jedni w nią wierzą, inni nie, jednak często nie jesteśmy w stanie racjonalnie wyjaśnić, czemu nasze życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Sara jest trochę nieo...