Kolejny kawałek mojej duszy obrócił się w pył i przepadł bezpowrotnie, gdy Sara jęknęła z bólu na chwilę przed tym, jak odsunęła się ode mnie. Czy długo będzie cierpieć za moją lekkomyślność? Dlaczego pozwoliłem, by Marecki został żywy? Pewnych ludzi trzeba zabijać przy pierwszej lepszej okazji – niewykorzystane sytuacje zawsze się mszczą.
– Przepraszam, nie chciałem cię urazić.
– Nie, to nie ty. Po prostu za szybko podbiegłam, muszę się oszczędzać.
Bo ja nie potrafiłem zapewnić ci bezpieczeństwa.
– Dostałaś recepty na leki?
– Tak, zapas jak dla konia – zażartowała.
– Pani Bartnicka, mam dla pani wypis. – Przerwała nam pielęgniarka, wchodząc do sali z plikiem kartek w dłoni. – A tutaj są zalecenia, skierowanie na rehabilitację, wyniki badań.
Wręczyła papiery Sarze i szybko odwróciła się na pięcie.
– Moment – zawołałem. – To wszystko? Lekarz nie przyjdzie?
– Lekarz był rano na obchodzie – oświadczyła chłodno, po czym zniknęła za drzwiami.
Myślałem, że mógłby się pofatygować za taką kasę, ale najwidoczniej...
– Piotrek, odpuść. Wiem wszystko, naprawdę.
Sara wtuliła się we mnie, a ciepło jej ciała odwróciło moją uwagę od Orczyka. Obecnie najważniejsze jest, abym zabrał ją do domu.
– Możesz przestać się panoszyć?
– Chcę ci pomóc, nie rozumiesz?
– Nie trzeba, dam radę.
– A za chwilę będziesz jęczeć z bólu!
Szlag mnie trafi z tym babskiem.
Człowiek chce dobrze, pomaga, a ta ma pretensje! Wysiedliśmy, więc odruchowo chwyciłem jej torbę i torebkę również, żeby nie musiała nic dźwigać. A ona zaczęła się ze mną szarpać i wyrywać swoje rzeczy. Widocznie według niej, obolałym żebrom i miednicy dobrze robi dodatkowy ciężar powieszony na ramieniu.
– Nie będę!
Dumnie chwyciła torebkę, a potem syknęła i uwiesiła się mojej ręki.
– I co, boli? – zakpiłem.
– Idź, bo za chwilę będziesz musiał mnie wnieść – jęknęła żałośnie, robiąc niewielkie kroki.
– Zapomnij. Co najwyżej możesz się położyć, a ja będę cię turlikać.
Z błogosławieństwem jej wkurzonego spojrzenia dotarliśmy do mieszkania. Nareszcie. Sara wyjęła telefon z torebki i rzuciła ją na podłogę; kiedy ja zająłem się odprowadzeniem bagażu do garderoby, ona przemaszerowała prosto na kanapę.
– Chcesz kawę?
– Tak, chętnie. Muszę chwilkę odpocząć, zaraz wstanę.
– Nie wstawaj, leż – zaprotestowałem. – Tylko potem zerknij na półki. Rozlokowałem twoje ubrania po prawej stronie, poukładaj je jak chcesz.
Przewiezienie rzeczy Sary ze starego mieszkania, wbrew pozorom wcale nie było łatwe. Chociaż w sumie było; problemów dostarczyło dopiero ich rozpakowanie u mnie. Nie chciałem jednak żeby musiała dźwigać kartony, wolałem odwalić za nią chociaż część pracy.
– Spoko, na pewno jest super. Dzięki, że się tym zająłeś – zawołała do mnie. – Zdałeś klucze?
– Zdałem – odkrzyknąłem. Ekspres zdążył się uruchomić, zasygnalizował, że w najbliższym czasie muszę przeprowadzić odkamienianie. Zignorowałem komunikat i podstawiłem kubek. – Oficjalnie mieszkasz ze mną, cieszysz się?
Mruknęła coś pod nosem.
– Co ty tam marudzisz? Chcesz koczować na Centralnym?
– Stać mnie na hotel – odkrzyknęła.
– Mam nadzieję, że będzie cię stać też na rachunki.
Wymieniłem kubek, ponownie ignorując odkamienianie.
Nawet nie wiem czy mam w domu odkamieniacz.
– Podobno miałam nie płacić rachunków.
Parsknąłem śmiechem.
– Gotówką nie – stwierdziłem.
Zaniosłem obie kawy na stolik; Sara usiadła i jej głowa znajdowała się idealnie na wysokości mojego rozporka. Zbliżyłem się, a potem czule pogłaskałem ją kciukiem po policzku.
– Oddasz w naturze.
Zaśmiała się, lecz szybko posmutniała.
– W obecnym moim stanie na zbyt wiele nie licz.
– Spokojnie, odpoczniesz, wydobrzejesz... – Usiadłem obok niej i kolejny raz obejrzałem z bliska pokaźnego krwiaka na głowie. – Rany się zagoją i wszystko wróci do normy zobaczysz. Tylko na razie powinnaś na siebie uważać, ale przynajmniej nie musisz wychodzić z mieszkania.
– Nie cackaj się ze mną, dam radę. Ogarnę sobie rehabilitację i za tydzień idę do pracy.
– Naprawdę chcesz ją zacząć tak szybko? Ledwo jeszcze chodzisz, nie możesz poprosić o przesunięcie terminu rozpoczęcia umowy?
Co ona wygaduje? Dopiero ją wypisali. Poza tym, w ciągu tygodnia mogę nie namierzyć Mareckiego.
– Nic nie będę przesuwać – oświadczyła jak zwykle zbyt pewnie, na co demonstracyjnie przewaliłem oczami. – W pracy głównie siedzę, nie przemęczam się. Powiem jaką mam sytuację i poproszę o wyrozumiałość na początku. Ale na pewno zaczynam zgodnie z umową.
– Dobra, ale obiecaj, że przynajmniej ten tydzień spędzisz w domu.
– Pewnie tak. A dlaczego tak bardzo ci na tym zależy?
Jęknąłem w duchu. Może lepiej było nie naciskać? Teraz ją zestresuję.
– Wydaje ci się. – Spróbowałem zbagatelizować sprawę, ale nie dała się nabrać.
– Piotr, mów o co chodzi? Znowu coś z Mareckim?
Spięła się, spoważniała, a jej oczy prosiły o zaprzeczenie. Nie mogłem znów jej narażać.
– Tak. Nie mówiłem ci wcześniej, ale podejrzewam, że ktoś celowo cię potrącił. Myślę, że Marecki chciał cię zabić.
Obserwowałem, jak w ciągu kilku sekund z jej twarzy odpłynęła cała krew. Można być twardym, ale kiedy uświadamiasz sobie, że cudem uniknąłeś śmierci...
– Szukam go – uspokoiłem ją szybko. – I przysięgam, że znajdę. Nikt cię nie skrzywdzi.
– Nie możesz zatajać przede mną takich informacji – powiedziała. Zapewne chciała by zabrzmiało ostro, a w praktyce zobaczyłem w niej bezbronną dziewczynę. Jednak gdybym wypowiedział tę myśl na głos, prawdopodobnie urwałaby mi jaja.
– Ale rozumiesz dlaczego to zrobiłem? Byłaś w szpitalu, źle się czułaś, nie poprawiłbym twojego stanu.
Mówiłem szczerze, naprawdę chciałem dla niej jak najlepiej. Najmocniej pragnąłem, by była bezpieczna.
Przytuliłem ją. Delikatnie i ostrożnie, by nie urazić czułych na dotyk żeber. A kiedy ufnie wtuliła się w moje ramiona – postanowiłem, że prędzej zdechnę, niż pozwolę ją skrzywdzić.
CZYTASZ
Koincydencja
ChickLitKoincydencja to po prostu zbieg okoliczności. Zbieżność zdarzeń bez wyraźnej przyczyny. Jedni w nią wierzą, inni nie, jednak często nie jesteśmy w stanie racjonalnie wyjaśnić, czemu nasze życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Sara jest trochę nieo...