– Dobra, wy idziecie pierwsi, sprawdzacie parter, ja i Oskar wchodzimy na górę. Interesuje nas tylko Marecki, zabieramy go żywego.
Wydałem ostatnie instrukcje i przeładowałem broń. Kamizelka ciążyła na ramionach, ale lepiej nie ryzykować. To miała być szybka akcja – dostaliśmy cynk, że Marecki wchodził do domu, mieliśmy go zgarnąć i zniknąć. Godzina była wczesna, zaczynało świtać. Jeśli się pośpieszymy, unikniemy porannych korków.
– Patrz. – Oskar wskazał wiszący na drzwiach wejściowych wianek. Stary, wyblakły, prawdopodobnie nie ruszany od dłuższego czasu. – Na cholerę ludzie kupują takie dziadostwo?
– Nie wiem i w ogóle mnie to nie interesuje – odparłem. – Wchodzimy.Pepe na mój sygnał kopniakiem otworzył nam drzwi, rozbiegliśmy się, każdy w swoją stronę. Szybkimi krokami wchodziłem po schodach, celując zarówno przed siebie jak i na boki, by nikt nie zaskoczył mnie z góry. Za moimi plecami Oskar robił to samo. Tyle razy osłanialiśmy się wzajemnie, że znaliśmy swoje ruchy na pamięć.
U szczytu stanąłem obiema stopami na podłodze. Powoli rozejrzałem się wokół – dwoje zamkniętych drzwi. Na dole usłyszałem strzał i odgłos szamotaniny. Wymieniliśmy z Oskarem spojrzenia.
– Idź do nich, zaraz dołączę – rzuciłem.
Bez przeciągania otworzyłem pierwsze drzwi – pusto. Wróciłem na korytarz w tym samym momencie, gdy otworzyły się drugie.
– Odłóż broń, Dobry – warknął Marecki. – Bo ci odstrzelę blondynę.
Przykładał lufę do skroni wariatki ze sklepu. Sara, jak zapamiętałem z jej dowodu, wyglądała na wyjątkowo mało przejętą faktem, że zaraz może umrzeć. Patrzyła pustym wzrokiem, nawet się nie wyrywała. Najpierw pomyślałem, że jedynie udaje zakładniczkę, ale dotarło do mnie, że w rzeczywistości ledwo trzyma się na nogach.
Naćpali ją.
Kurwa! Miało nie być komplikacji.
– Spokojnie, Marecki – powiedziałem, podnosząc broń w górę i zdejmując palec ze spustu. – Nie znam tej kobiety, ale nie lubię kiedy niewinnym dzieje się krzywda.
Odrzuciłem gnata w bok. Nie miałem wyjścia, nie mogłem pozwolić, by zrobił jej krzywdę. Po pierwsze – osoby postronne nie mogły ucierpieć. Po drugie – stanęła w mojej obronie. Nie szarżowałbym z ratowaniem życia, ale na pewno bardzo mi pomogła. A ja spłacam długi.
– Pewnie, że nie lubisz – zarechotał podchodząc bliżej. – Dlatego jesteś Dobry, co nie? Pan pieprzony dżentelmen. Idziesz pierwszy i lepiej niech nikt nie zrobi nic głupiego.
Zakląłem w myślach, ale posłusznie zszedłem po schodach. Chłopaki stali na dole, Pepe miał krew na koszulce i celował do nieźle już obitego chłopaczka. Na nasz widok podnieśli pistolety, ale szybko pokręciłem głową. Marecki był psycholem, użyłby Sary jako żywej tarczy.
– Nic z tego – zaśmiał się, widząc jak opuszczają broń. – Rzućcie to, już! Kamol, odpalaj auto.
Chłopaczek, alias Kamol, szybko się pozbierał; splunął krwią i wybiegł z domu. Marecki stanął w drzwiach.
– Zostaw panią z nami – powiedziałem spokojnie. – Nie mieszaj w to przypadkowej laski.
– Sama się wmieszała jak postrzeliła mojego brata!
Ktoś, zapewne Kamol, z piskiem zahamował pod domem. Zrobiłem krok do przodu, chcąc wykorzystać chwilowe odwrócenie uwagi Mareckiego, ale wtedy popchnął Sarę na mnie i pędem ruszył do samochodu. W ostatniej chwili udało mi się ją złapać, nim uderzyła o podłogę.
– Jedźcie za nim! JUŻ! – wydarłem się, a kiedy reszta ruszyła w pogoń, delikatnie poklepałem kobietę po policzkach. – Sara, słyszysz mnie?
Mruknęła niewyraźnie w odpowiedzi. Podniosłem jej powiekę – tak jak się spodziewałem, źrenice miała rozszerzone. Podali jej coś na uspokojenie.
Kolejny raz zakląłem w myślach. Teraz będę musiał się nią zająć.
CZYTASZ
Koincydencja
Genç Kız EdebiyatıKoincydencja to po prostu zbieg okoliczności. Zbieżność zdarzeń bez wyraźnej przyczyny. Jedni w nią wierzą, inni nie, jednak często nie jesteśmy w stanie racjonalnie wyjaśnić, czemu nasze życie potoczyło się tak, a nie inaczej. Sara jest trochę nieo...