67. Piotr

1 0 0
                                    

Dobijała mnie sytuacja z Sarą. W żaden sposób nie potrafiłem normalnie funkcjonować z myślą, że ona leży w szpitalu przeze mnie. A prawdopodobnie właśnie tak było.

– Czego się dowiedziałeś? – spytałem Dawida, jak tylko wsiadł do auta.

– Niczego, serio – odparł, a po napiętych mięśniach wywnioskowałem, że bał się udzielić takiej odpowiedzi.

Kurwa.

Znałem go od lat, oficjalnie z nami nie pracował, był neutralny, ale w razie potrzeby służył pomocą. Obracał się wśród wielu ludzi, słyszał plotki, zawsze wiedział jak zdobyć przydatne informacje. Aż do dziś.

– Masz mi cokolwiek do powiedzenia? – spytałem.

Pokręcił przecząco głową, więc jedynie odprawiłem go machnięciem ręki.

– Mam inne sprawy do załatwienia, wysiadaj.

A przynajmniej chciałem, by tak myślał, bo w rzeczywistości nie miałem żadnych spraw ważniejszych od Sary.

Od wypadku robiłem co mogłem, by namierzyć Mareckiego, ale skurwiel zaszył się w koziej dupie. Było to z jego strony rozsądne posunięcie, skoro wydał zlecenie najpierw na mnie, a potem na moją kobietę.

Przeanalizowałem każdą informację trzy razy, Sara nie miała zwykłego wypadku. Dowiedziałem się, że gdy była na środku jezdni, nagle stojące nieopodal auto gwałtownie ruszyło, uderzyło w nią i uciekło. Ludzie wezwali karetkę, policję, ale nie ma nawet konkretnego podejrzanego w sprawie. Świadkowie raz zeznawali, że auto było ciemnoszare, raz że granatowe, raz że czarne. Ktoś podał rejestrację, ale taka nie istnieje. Nagrania z kamer albo się nie zarejestrowały, albo są niewyraźne i nic nie widać. Zbyt wiele zbiegów okoliczności, zbyt dużo niewiadomych. Ktoś w tym grzebał, celowo zamazując ślady, abym do niego nie trafił.

Natrętny dzwonek wymusił, bym oderwał się od rozmyślań. Może i dobrze, bo dzwonił szef.

– Halo?

– Możesz odbierać ten cholerny telefon? Wsadzić ci go w dupę, żebyś lepiej czuł wibracje?

Oho, nie ja jeden mam zły dzień.

– Odbieram przecież – wycedziłem, siląc się na spokój. – Co jest?

– Jedź do Sylwii po dokumenty dla mnie.

A co ja kurwa jestem, jej służącym?

– Księżniczka nie może sama ruszyć dupy? Czy jest zbyt zajęta dawaniem jej na prawo i lewo?

– Auto jej ukradli. Nie mogę słuchać pierdolenia tej cipy, więc się rozłączyłem i nie wiem co mówiła dalej. Przywieź mi te papiery jak najszybciej.

Rozłączył się. Być może mojego pierdolenia też nie mógł słuchać. Z wzajemnością.


Podjechałem do stałego miejsca rezydowania Rudej, pokaźnych rozmiarów lombardu na Pradze. Na stosunkowo niezbyt dużej powierzchni znajdowała się ogromna ilość przedmiotów. W gablotach poukładana była biżuteria, telefony komórkowe, przenośne konsole, na półkach stały laptopy, rzeźby i książki. Na jednej ścianie zaprezentowany był sprzęt z kategorii małego AGD, tuż obok rowery, wiertarki i całe mnóstwo innego badziewia. Było tam wszystko co przedstawiało jakąkolwiek wartość i mogło być wymienione na gotówkę.

To jedno miejsce Sylwia stworzyła sama, od podstaw, było jej oczkiem w głowie i napawało ją dumą. Kiedyś ściągnęła mnie tutaj w środku dnia tylko po to, żebym ją wyruchał na jej biurku. Chciała żeby nas słyszeli, pracownicy i klienci, wszyscy wokół; żeby wiedzieli, że jest u siebie i może robić co chce. Naprawdę miała fioła.

Za ladą siedziała przeciętnej urody brunetka w dużych okularach, w ręku trzymała telefon. Miała na imię Synita i pracowała tutaj także tamtego dnia. Obsługiwała klientów, gdy kawałek dalej zawzięcie posuwałem jej szefową, a ta darła się najgłośniej jak mogła „tak, Piotr, mocniej!”. Gdy wychodziłem chwilę potem, a lekko sterczący jeszcze penis wyraźnie widoczny był przez moje spodnie, zaczerwieniona patrzyła w kąt i drżącym głosem szepnęła tylko „do widzenia”. Wiedziałem, że się wtedy podnieciła.

Tym razem na mój widok uśmiechnęła się miło i odłożyła komórkę.

– Dzień dobry panie Piotrze.

Tak, mogłabyś mnie tak nazywać.

W sumie szkoda, że nie zaliczyłem jej, zanim związałem się z Sarą. Mógłbym ją wypieprzyć na zapleczu, tym razem Sylwia by sobie posłuchała.

– Szefowa u siebie?

– Oczywiście.

Bez zaproszenia przeszedłem przez drzwi za ladą, prowadzące na tyły sklepu. Wąskim korytarzem dotarłem do ostatnich drzwi po lewej stronie. Zapukałem kulturalnie i wszedłem do środka nie czekając na odpowiedź.

– Proszę wejść – powiedziała ironicznie Ruda.

– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia, więc bądź tak miła i daj mi dokumenty dla szefa.

Uśmiechnęła się. Co jak co, ale uśmiech miała wyjątkowo paskudny. Dziób jak u kaczora, w dodatku napompowany bardziej niż materac na plaży, gdy usiądzie na nim jakaś Grażynka. Do robienia loda niezłe, ale nic poza tym.

– Jak miło, że cię po nie przysłał. Ja akurat jestem chwilowo uziemiona.

Funkcjonalnie? Czy odgromowo?

– Aha, fajnie. Dokumenty?

– Ale ci się śpieszy! – żachnęła się. – Masz i spadaj.

Zarechotałem pod nosem.

– Spadaj? Chcesz z tym biec na piechotę? – Kpiąco patrzyłem jak stoi z wyciągniętą w moją stronę teczką.

Zacisnęła usta w wąską kreskę; powoli, wystudiowanym ruchem i z dużą dawką dumy, cofnęła rękę, a papiery przytuliła do siebie.

– Wiesz co, Piotr... wezmę taksówkę.

– Tylko powiedz dyspozytorce od razu, że autem starszym niż dwa lata nie pojedziesz – zakpiłem.

Obróciłem się na pięcie, lecz nim zrobiłem krok, zmieniła zdanie.

– Czekaj – zawołała potulnie. – Zawieź mu tę teczkę, czeka na nią. I nie warcz na mnie, wystarczy że wszyscy się nabijają z kradzieży mojego auta.

Zerknąłem przez ramię na jej zbolałą minę. Jedna dobra rzecz jaką mogę powiedzieć o tej kobiecie – kochała swój samochód. Jako facet, rozumiałem jej żal. Zwłaszcza, że jeździła elegancką Audicą, znacznie ładniejszą niż ona sama.

– Przykro mi. Kupisz nowe.

Odebrałem od niej teczkę i wyszedłem. Musiałem ogarnąć co trzeba i gnać do szpitala.

KoincydencjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz